piątek, 31 grudnia 2010

Żadnych postanowień



Żeby było jasne - nie znoszę Sylwestra, całej tej przymusowej zabawy i niepotrzebnej pompy. Koniec czy początek Nowego Roku to dla mnie żadna specjalna data, staram się zwykle doczekać do północy i sobie potem odpuszczam.
Podobnie z noworocznymi postanowieniami, nie wiem czemu akurat teraz mielibyśmy sobie coś przyrzekać, trochę mnie to bawi.

Jakiś czas temu tak bez okazji postanowiłam sobie kupować jedzenie prawdziwe. Unikać jak ognia wszelkich instantów, konserwantów, kupowania jajek, mięsa i owoców niewiadomego pochodzenia. Idealnie w te założenia wpisała się książka, która wpadła mi niedługo potem w ręce. Mało u nas znana, za Oceanem zrobiła furorę. Michael Pollan, dziennikarz NY Timesa, zajmujący się tematyką żywienia, napisał książkę "W obronie jedzenia", która czarno na białym pokazuje nam, że zmierzamy do samozagłady. Coraz mniej mamy wpływ na to co jemy, nie znamy połowy składowych produktów, które pochłaniamy - bo kto wie, co znaczą wszystkie E i inne cuda wkładane przykładowo w chipsy? Jeszcze pół biedy, gdy jest to pożywienie, które w oczywisty sposób nie jest naturalne - znowu posłużę się przykładem chipsów - ale co zrobić, gdy mięso, warzywa i owoce zawierają związki chemiczne na dłuższą metę niekorzystne dla naszego zdrowia?



Pollan pisze, że dietetyzm jest wielką chorobą XXI wieku. Odkąd w USA zastosowano zasady współczesnej dietetyki, społeczeństwo przytyło! Bo o wiele łatwiej umieścić na opakowaniu chrupek oznaczenie - dietetyczne, 'zalecane przez ministerstwo zdrowia', niż w ten sam sposób reklamować marchewkę... A pokolenie właśnie narodzonych dzieci będzie pierwszym w historii ludzkości, które może nie przeżyć wiekiem swoich rodziców, bo długość życia człowieka niestety będzie się skracała.

Książka jest niezwykle pesymistyczna w wymowie, ale daje też zdrowe otrzeźwienie. Co możemy zrobić? Po pierwsze, Pollan radzi nie kupować niczego, czego nasza babcia bałaby się tknąć. Ona pewnie nawet nie wiedziałaby czym jest większość dziwnych rzeczy typu 'cukierki z tubki'.
Opierać swój jadłospis na produktach podstawowych i ich kombinacjach. Nie kupować chleba, warzyw, owoców, mięsa, jajek w marketach, pofatygować się na rynek, do chłopa, który sam to wszystko wyhodował albo chociaż przywiózł ze skupu rolniczego. I jeszcze jedno - unikać wszystkiego co dietetyczne, odchudzone i opatrzone zapewnieniem o wyjątkowych właściwościach zdrowotnych...

Nie przygotowuję w tym roku nic na Sylwestra, idę 'na gotowe'. Ale może komuś ten przepis się przyda, to fajna i prosta przystawka.

Mozzarellki z groszkiem



Składniki:
1 paczka małych mozzarelli
pół paczki mrożonego zielonego groszku
pęczek brokułów
10 dag tartego parmezanu lub innego twardego sera
2 łyżki masła
1 jajko
2 gałązki natki pietruszki
gałązka bazylii
gałązka mięty
bułka tarta
olej do smażenia
sól, pieprz

Przygotowanie:
Brokuły i groszek ugotować najlepiej na parze. W salaterce roztrzepać jajko, wymieszać z parmezanem i posiekanymi ziołami. Doprawić solą i pieprzem. Mozzarellki maczać w masie jajeczno-serowej, obtaczać w bułce i smażyć na złoto w głębokiej patelni. Wyjmować łyżką cedzakową i osączać na papierowym ręczniku. Podawać z gorącym groszkiem i brokułami polanymi stopionym masłem.
Można podawać jako przystawkę także na zimno.

piątek, 24 grudnia 2010

Piernik od Amaro


Jak lubicie rozpakowywać prezenty? Szybko i niecierpliwie rozrywać papier, rozrzucając go dookoła czy powoli i delikatnie, celebrując chwilę? Ja lubię powoli, żeby ten moment jeszcze przeciągnąć w czasie. A potem lubię sobie taki prezent/y ustawić gdzieś na stole czy biurku i na niego spoglądać - jednym słowem, musi on swoje troszkę odstać zanim zacznę go używać czy schowam go do szafy. Taki okres ochronny na niego sobie robię. Jedno z małych dziwactw:)

Na święta zdążyłam zrobić w tym roku tylko piernik, i to dlatego, że z wyprzedzeniem. Nie mam tym razem specjalnie świątecznego nastroju, nie zdążyłam się wczuć w klimat ani odpowiednio nastroić. I jeszcze to, że to tylko weekend sprawia, że już widzę na horyzoncie poniedziałek i powrót do normalności.

Ale nawet jeśli mamy tylko te 3 dni, postarajmy się żeby było uroczyście, na ile się da. Mnie pomaga w tym zapach, korzenne przyprawy zdziałają cuda w tym temacie.

Poniżej przepis na piernik według Wojciecha Modesta Amaro, który mnie swoją kuchnią nie zachwyca, ale tym razem akurat nie cudował z pianką o smaku piernikowym, tylko zaproponował normalny wypiek. Piernik po odstaniu tygodnia jest miękki, lekko wilgotny, niezbyt ciężki.

Życzę wszystkim jak najwięcej czasu dla siebie i umiejętności celebrowania wolnych chwil.

Świąteczny piernik



Składniki:
500 gr mąki pszennej
50 gr cukru trzcinowego
50 gr cukru muscovado (Amaro dał 100 gr cukru białego)
200 gr miodu - dałam lipowy
150 gr masła
4 jaja
50 ml kwaśnej śmietany
3 łyżeczki przyprawy piernikowej
1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 łyżeczki kakao

Przygotowanie:
Masło utrzeć z cukrem, w trakcie dodawać po 1 żółtku. Podgrzać miód i wlać go do masy - ponownie utrzeć. Pod koniec dodać śmietanę.
W misce wymieszać wszystkie sypkie składniki i powoli dodawać je do płynnej masy.
Ubić 4 białka na pianę i delikatnie je wymieszać z ciastem.
Nasmarować keksówkę masłem i przelać do niej ciasto.
Piec ok. 50 minut w temperaturze ok. 170 stopni.
Sprawdzać czy ciasto doszło patyczkiem.
Piernik można potem przekładać powidłami śliwkowymi i polać czekoladą. Ja jednak nie miałam na to ochoty - wolę tym razem sam smak piernika, bez dodatków.


Wesołych Świąt!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Mój pierwszy sernik


Nigdy nie byłam i nie zostanę zdeklarowaną fanką serników, ja należę raczej do tych co wolą ciasta kruche albo ciężkie czekoladowe. Ale czasami miewam na sernik ochotę i to ciasto jest tego wynikiem.
Przekopałam się przez jakieś 20 przepisów z internetu, wiedziałam czego szukam, i zdecydowałam się na sernik Kasi z bloga "Gotuję bo lubię", przepis jest tutaj.
Udał mi się nadspodziewanie dobrze, aksamitny, z nutą cynamonu i grubą polewą czekoladową na wierzchu - i wyglądał tak pięknie i świątecznie, że szkoda mi go było kroić. W przepisie zmieniłam:
* dodałam ok. 1 łyżeczki cynamonu do spodu ciasta, goździki i trochę więcej ciastek
* do samego ciasta dałam masę krówkową orzechową i nie było konieczności podgrzewania jej
* wierzch zrobiłam z roztopionej całej tabliczki czekolady z łyżką masła i jak zastygał posypałam go płatkami migdałowymi

Ostatnio opuściłam się w blogowaniu swoim i zaglądaniu na inne blogi, czasowo po prostu nie wyrabiam. Codziennie podróżuję PKP i w sumie mam wrażenie, że więcej czasu spędzam w pociągu niż w samej pracy - bo tam czas płynie szybko. Ile to się można w pociągach nasłuchać i napatrzeć! Bezcenne! Te dialogi, cały przekrój dziwnych i dziwacznych zachowań ludzkich, twarzy za które reżyser castingu filmowego dałby się pokroić.
Tak sobie myślę, że wspólna podróż, nawet taka krótka, to jest pewnego rodzaju romans. Szczególnie widać to, gdy samemu już się siedzi w przedziale i zaczynają zbierać się ludzie. Co sprawia, że mając jeszcze wolne miejsca w innych przedziałach, ludzie siadają akurat w tym przedziale? Co sprawia, że ja pchnięta impulsem, błyskawicznie decyduję czy otworzyć drzwi czy iść dalej? Decyduje tylko ułamek sekundy... Bywa, że w przedziale robi się fajna atmosfera, można zamienić z ludźmi kilka słów, a czasem jest gęsto że można nożem kroić. Bawi mnie czasem obstawianie na kogo trafię tym razem...

Sernik 'dulce de leche'



Składniki:
Spód:
paczka herbatników digestive + 1/2 paczki herbatników Bebe
100 g masła
1 łyżeczka cynamonu, szczypta goździków

Masa serowa:
1 kg twarogu President
1 szklanka cukru
4 jajka
kubeczek kremówki - Bakoma
1 puszka masy krówkowej orzechowej
1 budyń waniliowy

Wierzch:
tabliczka gorzkiej czekolady + 1 łyżka masła
garść płatków migdałów

Przygotowanie:
Ciastka mielimy w torebce na proszek - najlepiej tłuczkiem, dodajemy cynamon i goździki i roztopione masło. Taką masą wykładamy tortownicę, dociskamy dokładnie tłuczkiem do ziemniaków i wstawiamy do lodówki. Ser ubijamy z cukrem, dodajemy jajka, kremówkę, kajmak i wsypujemy budyń. Całość miksujemy jeszcze chwilę i wylewamy na spód z ciastek. Pieczemy w temperaturze 180 stopni ok. 70 minut. Ja na 10 minut przed końcem wyłączyłam górne grzałki. Odstawiamy na noc do lodówki.




Nazajutrz roztapiamy czekoladę z masłem, smarujemy ciasto i posypujemy płatkami. Trzymamy je potem w lodówce.
Wbrew pozorom, tak jak pisze Kasia, ciasto wcale nie jest za słodkie, jest w sam raz, delikatne i puszyste.

sobota, 18 grudnia 2010

Ożywianie tradycji - ryba po chińsku



Nie wiem jak u was, ale u nas tradycyjne potrawy przez lata ewoluują. Są oczywiście takie dania, które są świętością - jak zupa grzybowa - ale inne z czasem zostają zamieniane na wersje unowocześnione. Obok ryb goszczą owoce morza, małże, sałatka krabowa i obowiązkowo wątróbka z dorsza (niestety...)
W domach moich znajomych jest tak samo - na straży tradycji zwykle stoją babcie, gdy ich zabraknie, spis dań modyfikuje się. Nie całkowicie oczywiście, ale pewne potrawy znikają bezpowrotnie, na przykład znienawidzona przez mnie ryba w galarecie...

Ja mam w tym roku wyjątkowo mało czasu na świąteczne przygotowania. Ledwo starcza go żeby kupić prezenty, a o sprzątaniu czy budowaniu nastroju świątecznego muszę zapomnieć, bo w tygodniu wcale nie ma mnie teraz w domu. Tę rybę przygotowałam kilka tygodnie temu z myślę o świętach - na pewno będzie powtórka choćbym miała robić to w nocy.

Danie jest alternatywą dla karpia - którego nie każdy lubi, bo można je podawać na ciepło, albo jako przystawkę na zimno i także nic nie traci na smaku. Rozbija nudę wigilijnego stołu i jest tak kolorowe, że przysłania inne potrawy.

Ryba po chińsku



Składniki:
70 dkg płatów morszczuka lub innej ryby o zwartym mięsie
3 jaja
mąka ziemniaczana - 2 płaskie łyżeczki do sosu + 2 kolejne do ciasta
mąka pszenna - 3 łyżeczki
proszek do pieczenia - 1 płaska łyżeczka
ananasy w puszce
papryka konserwowa
3 marchewki
1 duża cebula
2-3 ząbki czosnku
1 szklanka bulionu warzywnego
7 łyżeczek octu winnego
3 łyżeczki sosu sojowego

Przygotowanie:

Sos: Marchew zetrzeć na dużych oczkach tarki. Paprykę pokroić w paski, a ananasa w kostkę.
Cebulę pokrojoną w piórka i zmiażdżony czosnek, smażymy w dużym rondlu na oleju, dodajemy marchew, przesmażamy i wlewamy bulion. Próżymy 15 minut. Dodajemy paprykę, ananasa razem z sokiem i zagotowujemy. Dodajemy ocet winny i sos sojowy. Następnie rozdrabniamy 2 płaskie łyżeczki mąki ziemniaczanej w zimnej wodzie, wlewamy do sosu i zagotowujemy. Odstawiamy.

Ciasto:
Jaja roztrzepać z 2 łyżeczkami mąki ziemniaczanej, 3 łyżeczkami mąki pszennej i płaską łyżeczką proszku do pieczenia.

Kawałki ryby zanurzamy w cieście i smażymy. Na każdy kawałek ryby nakładamy przygotowany sos.

niedziela, 12 grudnia 2010

Caldo verde - jarmuż na liscie zakupów



Mało kto wie jak wygląda, a jeszcze mniej co z nim zrobić albo jak smakuje. Niektórzy używają go jako odmianę dekoracyjnej sałaty, która po imprezie ląduje w koszu. Wielka szkoda, bo jarmuż ma nam sporo do zaoferowania. Witamina A, K i C, beta-karoteny, wapń i żelazo, ma silne właściwości przeciwzapalne i i sporo przeciwutleniaczy. Łatwiej będzie nam uświadomić sobie jego możliwości, gdy wiemy już, że należy do rodziny kapuścianych warzyw - świetnie więc sprawdza się w zupach i sałatkach. Ja dostrzegam go w sklepach dwa razy do roku - wczesną wiosną i w okolicach końca października - grudnia (po przymrozkach podobno jest najsłodszy). Macie więc ostatnią chwilę, żeby go spróbować. Chyba, że traficie na taki sprowadzany z Portugalii, Holandii czy Brazylii, gdzie jest bardzo popularny.

Jarmuż jest piękny - ma głęboki, ciemnozielony kolor, zwartą strukturę i karbowania na listkach. Jest sztywny, twardy, dlatego na surowo raczej się go nie jada. Po opłukaniu powinno się odciąć nożykiem liście od łodyg i posiekać je. Smakuje trochę jak kapusta albo nawet brokuły. Ma ostry, lekko goryczkowy smak, powiedziałabym też, że zawiera nuty orzechowe. Pokrojony drobno i sparzony pasuje do zwykłej tradycyjnej sałatki warzywnej, można go też podsmażyć z ostrymi kiełbaskami, ryżem, orzechami ziemnymi i sosem sojowym - mięknie wtedy w smażeniu i traci swoją lekko gumowatą strukturę.

Tu proponuję dziś tradycyjne caldo verde, portugalską potrawę - taki zielony kapuśniak.

Caldo verde




Składniki:
200 gr jarmużu, opłukanego i posiekanego w paski
4-5 ziemniaków
3 ząbki czosnku
200 gr kiełbasy z dużą ilością czosnku i pieprzu
1/2 puszki czerwonej fasoli (raczej powinna być biała, ale ja wolę tę)
litr bulionu z kury
gałka muszkatołowa, można podsypać też cząbru i majeranku
sól, pieprz, kilka łyżek oliwy

Przygotowanie:
Ziemniaki kroimy w kawałki, czosnek miażdżymy. Zalewamy to w garnku bulionem i gotujemy do miękkości ziemniaków. Po wyłączeniu rozgniatamy w zupie ziemniaki tłuczkiem, ma wyjść z tego mniej więcej puree. Wtedy dodajemy posiekany jarmuż i gotujemy z 10-15 minut do miękkości kapusty. W międzyczasie pokrojoną w plasterki kiełbasę podsmażamy na oliwie i wrzucamy do zupy. Dodajemy też przyprawy a na końcu odsączoną fasolę. Danie możemy posypać świeżą kolendrą.
Zupa jest ostra, sycąca dzięki ziemniakom i bardzo rozgrzewająca.

Zachęcam do eksperymentów z jarmużem, jak człowiek raz zacznie to okazuje się, że naprawdę wiele można z nim zdziałać.

środa, 8 grudnia 2010

Marchwiowe czy marchwiowe?



Jakoś tak się utarło mówić, że ciasto to przyszło do nas z Ameryki. Podobno faktycznie tak było, chociaż ja na swoich lekcjach angielskiego uczyłam się też, że jada się je i w Wielkiej Brytanii. Czemu marchew? Bo w biednych czasach o marchew było najłatwiej - czasami źródło najlepszych przepisów okazuje się tak bardzo banalne...

Niektórzy nazywają je chlebkiem - jak bananowy czy kokosowy, jedni sypią do przepisów mąkę, inni leją miód a inni oliwę. Jedni polewają gorzką czekoladą (ja tak robię) lub lukrem a jeszcze inni robią grubą polewę ze słodkiego serka białego. Tradycyjnego przepisu chyba brak, wszędzie krąży cała masa zmutowanych, robionych po swojemu - domowemu - sposobów.



My miałyśmy 2 różne przepisy, oba kombinowane z kilku innych. W 2 kolejne tygodnie robiłyśmy kolejne ciasta. Polecam ten sposób, łatwiej odnaleźć smak, którego intuicyjnie szukamy. Ja wolałam ciasto z pierwszego wypieku, choć trochę się spiekło (jest z nim ten problem, że na zewnątrz jeszcze się dopieka w środek ma już dosyć) - było dla mnie lżejsze niż drugie, bardzo aromatyczne ale i miękkie oraz nasączone - to wolała moja mama.
Miałam jeszcze próbujących przy pierwszym cieście, ale nie załapali się już na drugie, więc ich zdanie nie będzie tu brane pod uwagę:)

Dla mnie marchwiowe ciasto to jednak okolice świąt. Jeśli nie chce się komuś robić piernika albo zrobi go i nie może on dotrwać świąt, to marchwiowe ciasto z korzenną przyprawą i bakaliami też się sprawdzi.

Jak zobaczycie poniżej, przepisy niewiele się różnią - ale to zupełnie inne ciasta. Dopiero tu widać, jak bardzo ważne jest trzymanie się proporcji, niby drobne zmiany a nie wyjdzie nam to samo...

Uwaga: pierwsze zdjęcie w poście jest z przepisu 2, dwa kolejne z 1 przepisu, i ostatnie z 2.

Ciasto marchwiowe I




Składniki:
3 szklanki marchwi startej na drobnych oczkach
1 1/4 szklanki zmielonych orzechów włoskich
2 szklanki cukru
2 szklanki mąki
5 jaj
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka cynamonu
rodzynki 'na oko'
starta skórka z cytryny
1/2 szklanki oleju
1 gorzka czekolada
garść krokantu do ozdoby

Przygotowanie:
Ubić pianę z białek. Osobno ubić żółtka z cukrem. Dodać olej, mąkę z proszkiem, sodą i cynamonem. Dosypać marchew, rodzynki i orzechy. Wymieszać dokładnie. Dodać pianę i lekko wymieszać. Piec w 180 st. ok. godzinę. Radzę nie patrzeć na wierzch, tylko kontrolować sprawę patyczkiem. Forma duża, prostokątna. Ciasto należy polać roztopioną czekoladą i posypać orzeszkami.

Ciasto marchwiowe II



Składniki:
200 gr zmielonych orzechów włoskich
100 gr zmielonych migdałów
300 gr startej marchewki
300 gr cukru pudru
6 jajek
2 czubate łyżki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
starta skórka z cytryny
czubata łyżeczka cynamonu
rodzynki - dowolna ilość
1 gorzka czekolada do polewy + łyżka masła

Przygotowanie:
Ubić na sztywno białka. Osobno utrzeć żółtka z cukrem. Dodać pozostałe składniki i dokładnie wymieszać. Następnie dodać pianę z białek i znów delikatnie wymieszać. Przelać ciasto do wysmarowanej formy i piec w piekarniku nagrzanym do 180 st. około godziny. Formę wybrałyśmy okrągłą o średnicy 26 cm. Na ostudzone ciasto wylać roztopioną z łyżką masła czekoladę.

piątek, 3 grudnia 2010

Po łyżce miodu



Nie wyobrażam sobie zimy bez osłody miodu. To pierniki z miodem czy bułka z masłem posmarowana miodem. Nie ma jak herbata z miodem i cytryną (choć nie powinno się dodawać miodu do gorącego, bo traci swoje właściwości)!
Nie wiem czy wy tak robicie, ale ja, jak mam spierzchnięte usta, smaruję je miodem i tak chodzę po mieszkaniu, ukradkiem go zlizując. Taka powoli dawkowana słodycz...

Chyba nikogo nie muszę przekonywać do kupowania miodu, przekonywać za to warto do tego, żeby nie kupować ich byle gdzie. Naprawdę nie warto tego robić w marketach, gdzie czasem wprost na etykiecie możemy dowiedzieć się, że to produkt miodopodobny. Ja najchętniej kupuję je na rynku, gdzie stoi sobie pan co przywiózł danej soboty kilka litrów miodu i ma dostępne raptem ze trzy odmiany. Jak go można zapytać na miejscu co i jak z tym miodem, gdzie pasieka i o co chodzi z tą krystalizacją, to od razu taki miód nabiera dla mnie wiarygodności. Niepotrzebny wtedy papierkowy certyfikat.

A o co chodzi z tą krystalizacją? Kiedyś myślałam, że miód to musi być płynny i irytowało mnie, że osadza się na ściankach słoika. Teraz krystalizacja jest dla mnie gwarancją, że miód jest naturalny. Stopień i szybkość jego krystalizacji zależy od stosunku glukozy do fruktozy w miodzie. I tak, jedne miody już po kilku dniach zaczynają się zasklepiać (jak rzepakowy) a inne, jak akacjowy czy spadziowy, mogą być płynne nawet do około roku.
Ciekawe, że teraz podobno bywają naturalne miody, które nie ulegają długo krystalizacji, bo pszczelarze ulegają naciskom klientów i stosują dekrystalizatory, czyli przed rozlaniem miodów do słoików podgrzewają je do wysokiej temperatury, żeby ładnie wyglądały w momencie kupna. Z czasem jednak i te się 'zcukrzają'.

Ja właściwie cały czas używam lipowego, ale z rzadka robię sobie odmianę z gryczanym - podobno polecanym przy nerwicach;-). Ostatnio popularne są różne cuda z dodatkiem wanilii czy lawendy, ale nie jestem do nich przekonana w wersji sklepowej. Chyba im prościej, tym lepiej.

Dziś przepis z łyżką miodu - pochodzi z bloga "Moje Wypieki"

Muffiny z gruszkami i imbirem



Składniki:
250 gr mąki pszennej - czyli 1 i 2/3 szklanki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
150 gr drobnego cukru - czyli jakieś 2/3 szklanki, może trochę mniej
75 gr jasnego brązowego cukru + do posypania muffin przed pieczeniem
1 łyżeczka imbiru mielonego
140 ml kwaśnej śmietany
125 ml oleju
1 łyżka miodu
2 jajka
2 gruszki, obrane i pokrojone w kostkę

Przygotowanie:
W jednym naczyniu wymieszać składniki suche: mąkę, proszek do pieczenia, cukier biały i brązowy, imbir.
W drugim naczyniu wymieszać składniki mokre: olej, roztrzepane jajka, śmietanę, miód. Połączyć ze składnikami suchymi, krótko wymieszać, tylko do połączenia składników. Dodać pokrojone gruszki i wymieszać.

Naszykować formę na muffiny, wyłożyć ją papilotkami, rozlać ciasto do ok. 2/3 wysokości foremki i posypać brązowym cukrem każdy niewyrostek.

Piec w temperaturze 200 stopni jakieś 20-25 minut aż się zezłocą. Muffiny są wilgotne w środku, niezbyt słodkie - wytrzymują 3 dni po upieczeniu.