Pokazywanie postów oznaczonych etykietą orientalnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą orientalnie. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 września 2011

Nam Sajgon i Sunanta


Byłam ostatnio w dwóch miejscach, które diametralnie różniły się od siebie cenami, poziomem obsługi i jedzeniem. I co ciekawe, satysfakcja była odwrotnie proporcjonalna od oczekiwanej.

Po pierwsze, restauracja tajska Sunanta, dobrze znana w Warszawie, o ugruntowanej, pozytywnej opinii. Słyszałam o niej same dobre rzeczy i zabrałam tam mamę na jej urodziny. Podobało mi się, że karta nie obezwładnia ilością dań, wystrój był całkiem jakbym była na Bali, nie było tłoku, choć obsługa nie kwapiła się do podejścia do nas. Wybrałyśmy tajską zupę rybną z trawą cytrynową o jednej papryczce ostrości. Potem ja zamówiłam zielone curry z wołowiny (znowu jedna papryczka) a mama ryż smażony z trzema rodzajami mięs i krewetką. Okazało się, że krewetek nie ma, nie wyjaśniono nam czy w zamian będzie więcej mięsa czy cena ulegnie zmianie (nie uległa). Ryż okazał się nie posiadać absolutnie żadnych warzyw, nic w stylu groszku zielonego, marchewki czy nawet kolendry, był słabo przyprawiony i zwyczajnie lepsze podają u tzw. 'chińczyków', i na pewno nie za 36 zł!
Moje dania były piekielnie ostre mimo jednej papryczki - nie żartuję wycisnęły ze mnie łzy, szumiało mi w uszach i prawie nie czułam smaku. Nie na tyle jednak, żeby nie czuć, że mięso jest żylaste a zupa to jedynie cienki bulion z 3 małymi kawałkami ryby i skorupką po krewetce na dnie...
Rachunek, ponad 140 zł przy całkowitym braku zadowolenia, a wręcz rozżaleniu, że nabito nas wyraźnie w butelkę. Już udało mi się kogoś odwieść od wizyty tam, i zamierzam tę niesławę szerzyć gdzie tylko się da.



I druga wizyta - w barze Nam Sajgon na Brackiej (przenosiny ze Stadionu X-Lecia), koło Między Nami Cafe. To wietnamska restauracyjka, w zasadzie jadłodajnia, sądząc po ilości przewijających się ludzi i rozmiarze lokalu - po której nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, jako że nie w jednej takiej knajpie jadłam. I choć sporo mówi się o niemiłej obsłudze tam, mnie się nic podobnego nie przytrafiło. Karta wyjątkowo ograniczona jak na tego typu miejsce, za to te kilkanaście dań w różnych odmianach, to sama klasa. Mięso jest tu soczyste, miękkie, podawane z warzywami świeżymi a nie z mrożonki, ze świeżym selerem naciowym , kiełkami, kapustą pak choi, posypane dopiero co ściętą kolendrą. Dania podaje się na talerzach, z pałeczkami, sosami w porcelanowych podstawkach - no po prostu pychota. Próbowałam kilku dań, dwukrotnie makaronu smażonego z wołowiną, ryżu smażonego z kurczakiem, i zdaje się pieczeni - wszystko było bardzo pyszne, nie zalane sosem z glutaminianem sodu po którym zamieniam się w smoka wawelskiego. Podane sprawnie i szybko, i nie trzeba czekać na rachunek, bo płaci się przy zamówieniu. A ceny - po ok. 14-16 zł za danie, z piciem po 5 zł.
Niestety zdjęcia posiadam tylko z Nam Sajgon, w Sunancie nie miałam ze sobą aparatu:(

Przykład jak bardzo cena nie odzwierciedla w restauracjach jakości i starań właścicieli. Pozwoliłam się sobie wyżyć, bo warto polecać sobie fajne miejsca i ustrzec kogoś przed popełnieniem błędu.

Sunanta - Warszawa, ul. Krucza 16/22
Nam Sajgon - Warszawa, ul. Bracka 18

niedziela, 5 czerwca 2011

Co ci leży na wątrobie?


Znów mnie wessało.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ostatnio sporo jadam poza domem, i gotuję w sumie tylko w weekendy. W ostatni weekend byłam na przykład na nowym filmie Larsa von Triera, "Melancholia", który zupełnie mnie oszołomił. Kilka lat temu pisałam o jego filmach pracę magisterską, i byłam przesiąknięta klimatem "Europy", "Dogville" czy "Idiotów". Potem nasze drogi trochę się rozeszły, ale od "Antychrysta" znowu obserwuję Larsa czujnie. "Melancholia" jest dla mnie dowodem, że jest jednym z największych (dla mnie chyba najważniejszym) reżyserem na świecie.
W każdym razie film opowiada o końcu świata, i w tym kontekście zastanawiałam się potem jaki byłby mój ostatni posiłek, gdybym wiedziała, że będzie ostatni. Przypomniało mi się, że Anthony Bourdain opowiadał kiedyś, że wszyscy ci najwięksi kucharze, którzy na co dzień podają wykwintne pieczenie, foie gras czy skomplikowane konstrukcje z ciasta i owoców, na swój ostatni posiłek wybraliby żeberka, krwisty stek czy pomidorówkę swojej mamy.

Coś w tym jest, że najlepsze dla nas smaki to wcale nie te najbardziej wykwintne, tylko te, które kojarzą nam się z różnymi dobrymi emocjami. Które generują wspomnienia, poczucie bezpieczeństwa.
Ja chyba wybrałabym porządne placki ziemniaczane. A Wy?

A dziś powracam właśnie do dań, które zapomniano. Już pisałam kiedyś o podrobach, którymi trochę się u nas teraz pogardza, choć mamy długą i bogatą tradycję przetwarzania ich. Wątróbka - wcale nie musi być smażona ani w gulaszu z kaszą. Są dowody na to, że można ją podać nowocześnie, nawet orientalnie. I może to być świetny posiłek. Dowody poniżej.

Wątróbka smażona w woku z zielonym ogórkiem

Składniki:
500 gr drobiowej wątróbki, oczyszczonej i pokrojonej w plastry
1 zielony ogórek
1 dymka
1 papryczka chili (użyłam suszonej)
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka mąki kukurydzianej
1-2 łyżki cukru
1 łyżeczka białego octu winnego
oliwa, woda, sól

Przygotowanie:
Dwie godziny przed smażeniem marynujemy wątróbkę w mieszance sosu sojowego i maki kukurydzianej. Ogórka kroimy w słupki, dymkę w plastry, zostawiamy trochę szczypiorku.
W rozgrzanym mocno woku podgrzewamy oliwę i smażymy dymkę z chili. Wrzucamy wątróbkę i smażymy aż się zetnie, stale mieszając (bez obawy, nic nie pryska). Dodajemy ogórek i szczypiorek, znowu smażymy 2 minuty. Wlewamy ocet winny, dodajemy cukier i trochę wody. Doprowadzamy do szybkiego wrzenia by woda odparowała. Solimy na końcu (bo wątróbka może stwardnieć).
Podajemy posypane jeszcze szczypiorkiem albo siekaną kolendrą. Samo lub z ryżem.

Przepis: My Kitchen

czwartek, 26 maja 2011

Szparagiem po łapkach


Trudno się im oprzeć jak wychylają ze straganów swoje fioletowe główki. Smukłe, jędrne, gibkie, kokietują już z daleka.
Uległam, chociaż plany obiadowe były zupełnie inne początkowo. Ale skoro szparagi same się wprosiły, to na szybko szukałam przepisu godnego dla takich gości.

Miałam jeden, Agnieszki Kręglickiej, na temat której niedawno były tu peany. Ale co zrobić, skoro większość jej przepisów jest po prostu świetna.

Zielone szparagi w Łodzi dostać było trudno, tu jest ich zatrzęsienie. Są co prawda droższe niż te białe (stosunek 3-4 do 7 zł), ale są o niebo lepsze. Bardziej orzechowe, świeże, z mniejszą ilością łyka. Idealnie nadają się do dań z woka, smażone szybko na dużym ogniu stają się chrupkie i idealnie korespondują z orzechowo-orientalną marynatą.

Szparagi orientalne z woka z wołowiną




Składniki:
makaron chiński
300 gram wołowiny (gulaszowej lub zrazówki) pokrojonej w kawałki
pęczek zielonych szparagów
3 ząbki czosnku, rozgniecione
kawałek imbiru starty na drobno
dymka, cebulka i nać
1 chili
sos sojowy ciemny
sos ostrygowy
ocet ryżowy
olej sezamowy
sezam, oliwa

Przygotowanie:
Mięso marynujemy w imbirze, czosnku, occie ryżowym i oliwie całą noc
Szparagi obieramy do 1/3 wysokości i podgotowujemy chwilę. Potem kroimy w ukośne kawałki. Makaron gotujemy według przepisu.
W woku na gorącej oliwie szybko przesmażamy pokrojoną cebulkę, wrzucamy mięso w marynacie, dodajemy papryczkę i smażymy podlewając lekko olejem sezamowym i sosem ostrygowym. Dodajemy szparagi i dalej smażymy mieszając. Wlewamy sos sojowy (dopiero teraz, bo sól szkodzi wołowinie - twardnieje). Dodajemy makaron na chwilę, by przeszedł smakiem i wchłonął sos. Nakładamy na talerz.
Podsypujemy pokrojonym szczypiorkiem z dymki i sezamem.

Nieskromnie powiem, że danie jest rewelacyjne i sama nie mogłam się siebie nachwalić:)

niedziela, 15 maja 2011

Red curry


Agnieszka Kręglicka wiele dobrego robi dla polskiej kuchni. Mniej jest znana niż Magda Gessler, a swój autorytet nie buduje zmieniając restauracje, tylko pisząc mądre teksty i dając głos w ważnych sprawach. Kręglicka promuje slow food, regionalną kuchnię i niesławne podroby, których nie chcą próbować polscy zjadacze sushi. Nie mogę uwierzyć, że nie byłam jeszcze z żadnej jej restauracji, chociaż obiecywałam sobie, że w krótkim czasie wszystkie zaliczę.

Tym bardziej, że ostatnio zdarzyło mi się być w dwóch restauracjach Magdy Gessler... Muszę powiedzieć, że to totalnie nie mój styl, chociaż doceniam z jakim dopracowaniem mamy do czynienia. Jednak za dużo tkanin, kwiatów, dodatków, nawet gdy restauracja stara się być prostą włoską trattorią, to i tak jest 'na bogato'. Za to naprawdę, dawno nie zdarzyło mi się, żebym wyszła z restauracji tak dobrze obsłużona, tak smacznie najedzona i tak zadowolona. Zarówno w Venezii, jak i w Polce, jedzenie rewelacyjne, sporo na talerzu, niezbyt drogo. Dobra atmosfera, kompetentna i miła obsługa, i te toalety (zawsze idę sondować - to jednak cała prawda o lokalu), polecam.
Jednak tak jak mówię, nie mój styl.

O wiele bardziej przypada mi do gustu kuchnia Kręglickiej, i czuję, że w jej i jej brata lokalach będę jak u siebie. Ten przydługi wstęp miał być pretekstem do pokazania dania, które zrobiłam z przepisu pani Agnieszki. To w zasadzie była baza do różnych kombinacji z red curry, robiłam je potem w kilku wersjach, z krewetkami, szpinakiem, pomidorami, zawsze wychodzi pyszne. A może po tym poście w końcu się zmobilizuję i pójdę wybadać te miejsca?

Red curry z warzywami



Składniki:
kalafior pokrojony w różyczki
2 marchewki
puszka ciecierzycy
puszka mleka kokosowego
2 bataty
dymka
2 ząbki czosnku
kolendra świeża
2 łyżki pasty red curry
szczypta chili, lub chili suszone w krążkach

Przygotowanie:
Cebulki z dumki oraz pokrojone w plasterki ząbki czosnku szklimy na oliwie. Dodajemy pastę curry i smażymy chwilę. Dodajemy marchew pokrojoną w plastry, bataty pokrojone w kostkę i kalafiora. Smażymy kilka minut. Wlewamy mleko kokosowe. Zagotowujemy. Sprawdzamy czy nie trzeba dodać jeszcze pasty, wrzucamy krążki chili (choć z tym ostrożnie, bo pasta sama w sobie jest ostra). Wrzucamy odsączoną ciecierzycę. Danie podajemy posypane świeżą kolendrą, choć ja dałam szczypior z dymki w tym przypadku.
Jadłam jako zupę, ale z ryżem jest bardziej sycąco.

sobota, 30 kwietnia 2011

Polędwiczki orientalne


Dosłownie przed chwilą skończyłam oglądać program na Kuchni TV, w którym mój ulubiony łysol zjada wszystkie możliwe paskudztwa tego świata. Dziś akurat w Kambodży wsuwał nietoperze i pająki, smażone 'na żywo' w oleju w mieszance soli, pieprzu, cukru i czosnku. Nie wiem, na wszelki wypadek chyba, zapamiętałam - nigdy nie wiadomo co się może w życiu przydać. Zdarzyło mi się kilka razy zjeść prawdziwe paskudztwa, suszone robaki, placki z mąki z mrówek (survival!), a niedawno kacze ścięgna, mięso jaka i jakieś inne okropieństwa, które znajoma przywiozła z Chin. Wszystko to smakowało jak psia karma i powodowało spory odruch wymiotny. Podejrzewam jednak, że gdybym miała okazję wsunąć kawałek Duriana, bawole oczy czy coś w tym stylu, raczej bym się skusiła. Niewykorzystane okazje zawsze mszczą się, więc lepiej nie kusić losu. Wy byście zjedli?

Z Kambodży do Tajlandii jest kawałek, pod ręką nie mam smażonych w głębokim tłuszczu insektów, ale zdecydowałam się pokazać dziś danie, które składnikami może trochę pasować do tego co Andrew Zimmern jadł.

Polędwiczki wieprzowe w warzywach orientalnych




Składniki (dla 2 osób):
250 gr polędwiczki wieprzowej
100 gr makaronu ryżowego(szerokie paski)
po 1/2 papryki w trzech kolorach
cebula czerwona
2 ząbki czosnku
30 gr korzenia imbiru
30 gr pędów bambusa w zalewie
30 gr groszku cukrowego (może być mrożony)
30 gr kiełków fasoli mung
gwiazdka anyżu
łyżeczka zielonej pasty curry
sos sojowy i sos ostrygowy do smaku
łyżka miodu
sok z pół cytryny
oliwa, sól, pieprz

Przygotowanie:
Mięso kroimy w paski, solimy, pieprzymy i smażymy na oliwie.
Makaron gotujemy al dente w osolonej wodzie z niewielką ilością oliwy.
Paprykę kroimy w wąskie paski, czosnek w plasterki, cebulę w półkrążki.
Groszek kroimy na pół, imbir obieramy i siekamy. Pędy bambusa i kiełki odsączamy z wody.

Na rozgrzaną oliwę w woku wrzucamy czosnek, imbir, anyż i zieloną pastę curry. Następnie dodajemy paprykę, cebulę, groszek, kiełki, bambus i mięso. Doprawiamy sosem sojowym, ostrygowym, miodem i sokiem z cytryny. Smażymy szybko na dużym ogniu. Na koniec łączymy z makaronem.
Mozna posypać świeżą kolendrą.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Zupa bananowa do poduszki


Aż dziwne, że do tej pory nie dałam tej zupy na bloga. Jedli ją już chyba wszyscy moi znajomi, przepis się rozniósł po świecie a tu go jeszcze do tej pory nie było.

To jedna z zup nietypowych, która na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwna, bo kto daje banany do zupy?, ale po pierwszym zrobieniu jej, wszystkie elementy wskakują na swoje miejsce i zupa plasuje się na mocnym miejscu w rankingu obiadowego topu.

Jest dość ostra, rozgrzewająca, a przy tym i słodka, i kwaśna - nic nie przesadzam. Gęsta, sycąca, bardzo aromatyczna. Taka w sam raz, żeby wrócić do domu, przebrać się w coś wygodnego, zasiąść w fotelu z poduszką na kolanach i z garnkiem w pobliżu, bo bez dolewek się nie obejdzie.

Zupa bananowa



Składniki:
2 kostki bulionu warzywnego
pierś kurczaka
1 cebula
1 por (biała część)
1 zielony ogórek
1 cytryna
2 duże banany lub 3 mniejsze
1 łyżka mąki
1 łyżka curry
1 łyżka imbiru w proszku lub świeżego startego

Przygotowanie:
Pierś pokroić w kostkę, cebulę i por w półkrążki. Ogórka w skórce kroimy w słupki. Cytrynę kroimy drobno w cząstki.

W garnku przygotować 1,5 l bulionu. Na patelni podsmażamy pierś obtoczoną w mące i imbirze i wrzucamy do gotującego się bulionu. Następnie podsmażamy cebulę i por i też wrzucamy do bulionu. Chwilę gotujemy i wrzucamy pokrojony ogórek, a po chwili cytrynę.

Banany kroimy w plastry i wrzucamy do zupy. Dodajemy łyżkę curry. Dosładzamy do smaku i jeszcze chwilę gotujemy.

czwartek, 20 stycznia 2011

Ci przeklęci wegetarianie!



Tytuł jest czysto marketingowy, nikt ich nie będzie do kotła piekielnego chochlą wpychał, już niech se tam skubią te swoje roślinki;-)
Żartuję! Ale coś w tym jest, że się Państwo drodzy rozplenili... w moim najbliższym otoczeniu same wegetarianki, większość znajomych mięsa nie tyka - co nie dotyczy mężczyzn, bo ci po prostu muszą raz w tygodniu zjeść schabu bądź kebaba.

Wegetarianie rządzą, choć chyba jeszcze nie na rynku, wciąż bardzo mało firm uwzględnia takiego klienta - wielu producentów pewnie nawet nie wie czemu na przykład żelatyna w składzie miałaby przeszkadzać komuś kto nie je mięsa?

Ja sama mięso lubię, ale jadam raczej rzadko, raz w tygodniu, czasem dwa. Stawiam na warzywa, i dlatego, że mięso wymaga więcej czasu i obróbki, i nie zawsze mogę kupić takie, któremu ufam.
Wciąż wiele osób podawanie mięsa postrzega jako odświętne. Jak mają przyjść goście, musi być pieczeń, pieczone skrzydełka, polędwica. Mało komu przychodzi do głowy, że może być odświętnie i na wegetariańsko - mam sporo takich potraw, które mogę serwować swoim koleżankom wegetariankom i nie ma obawy, że wyjdą niezadowolone.

Jedną z nich jest risotto kalafiorowe, które smakuje niebiańsko i ładnie wygląda.

Risotto kalafiorowe z szafranem




Składniki:
kalafior
2 białe cebule
pęczek koperku i szczypiorku
łyżeczka szafranu
kieliszek białego pół-słodkiego wina
200 gr ryżu parabolicznego
1/2 litra bulionu warzywnego
łyżeczka curry, kurkumy
sól, świeżo zmielony pieprz
kilka łyżek masła

Przygotowanie:
Siekamy cebulę w kostkę i podsmażamy w wielkim rondlu lub woku na maśle. Podsmażać aż cebula sie zeszkli. Dodać umyty i połamany na drobne różyczki kalafior i podsmażać kilka minut. Dodać surowy ryż (ja wolę paraboliczny, bo arborio tu akurat za bardzo się klei) i dalej smażyć kilka minut. Wlać wino i smażyć dalej, aż odparuje. Powoli zalewać bulionem i stale mieszać. Dolewać tylko tyle, żeby ryż nie przywierał. Dodać curry, kurkumę i ryż, jeśli trzeba, posolić. Pod koniec duszenia wsypać po garstce pokrojonego szczypiorku i koperku. Gdy ryż będzie gotowy, przełożyć na talerze, posypać świeżo zmielonym pieprzem i jeszcze posypać świeżymi ziołami.
Koniecznie z białym winem!

niedziela, 9 stycznia 2011

Na wynos?



Codzienny problem - co jeść przez cały dzień, kiedy nie ma mnie w domu? Logistyczna operacja dotycząca niemal trzech posiłków dziennie - jeśli nie chce się zajadać głodu pączkami, wstąpić na kebaba lub skusić na małego batonika.
Już w niedzielę zaczyna się gotowanie: zupa na 'po powrocie', kanapki albo muffinki domowe na śniadanie, sałatka na lunch. Zestaw obowiązkowy - już i tak mało śpię, i od jakiegoś czasu nie uprawiam sportu z braku czasu, zdrowego jedzenia nie mogę odpuścić.

Zastanawialiście się kiedyś ile wysiłku trzeba włożyć, żeby nie mogąc ugotować sobie obiadu, nie zapychać się byle czym? U mnie w pracy jest stołówka, mogłabym spokojnie jeść tam, ale stołówka wywołuje we mnie jeszcze gorsze podejrzenia niż średniej klasy restauracja. Masowa produkcja, soda dosypywana do ziemniaków i sprytne maskowanie resztek z dnia poprzedniego w kolejnym menu. Choć tanio, i wygląda nie najgorzej, staram się korzystać z niej tylko wtedy, gdy mam poczucie, że zaraz obgryzę sobie ręce do łokci. Po pierwszej wizycie tam byłam chora cały kolejny dzień - klopsiki z mięsa mielonego, po drugiej glutaminian sodu chyba skaził mi organizm:)
Sami widzicie, próbowałam się przełamać, choćby ze względów towarzyskich (bo wszyscy inni jedzą na stołówce), ale chyba zostanę przy chlebkach ryżowych i sałatkach.

Niedawno nosiłam do pracy sałatkę curry, u nas w domu robi się ją chyba od 15 lat, jeszcze nigdy mi się nie znudziła.
A jak Wy rozwiązujecie kwestię jedzenia w pracy?

Sałatka curry



Składniki:
mała pierś z kurczaka
torebka ryżu parabolicznego
3 kiszone ogórki
puszka kukurydzy
puszka kiełków soi
2 łyżki mielonego curry
majonez - ile lubicie
przyprawa chińska 'na oko'
sól, pieprz dosmaku

Przygotowanie:
Ryż ugotować al dente - ostudzić. Pierś pokroić w kostkę, wymieszać z przyprawą curry, usmażyć na oliwie i przestudzić. Ogórki obrać i pokroić w kostkę.
Wszystkie składniki połączyć, dodać majonez, przyprawę chińską i doprawić. Zrobione.

czwartek, 6 stycznia 2011

Zupa z bakłażanów


Niejednokrotnie dzieliłam się tu moją miłością do bakłażanów - przerabianych u mnie na pesto, hummus, marynowanych i pieczonych. Ale zupy z nich do tej pory nie robiłam...

Teraz jadam głównie zupę, bo mogę nagotować jej cały gar i podjadać po powrocie do domu. Na nic innego niż odgrzewanie w tygodniu nie mam siły. Przepis ten dostałam od Emilii (od kogo ona to ma, to pewnie sama napisze w komentarzu) i to była miłość od pierwszego wejrzenia. Ostra, aromatyczna, wydaje mi się, że marokańska z pochodzenia zupa. Nie mogłam przestać, dolewka za dolewką, nie chciałam skończyć, nie chciałam się z nikim podzielić! Bez dwóch zdań, najlepsza zupa jaką jadłam w życiu!

Zupa z bakłażanów



Składniki:
1 bakłażan
1 puszka ciecierzycy
1 puszka pomidorów krojonych
słoiczek koncentratu pomidorowego
1/3 słoika masła orzechowego
2 cebule
1 litr bulionu warzywnego
2 łyżki śmietany 18%
kilkucentymetrowy kawałek imbiru
chili w proszku, kumin, kolendra (najlepiej świeża), sól do smaku

Przygotowanie:
Bakłażana pokroiłam w kostkę, posoliłam i polałam oliwą - grillowałam w piekarniku 15 minut. Cebulę pokroiłam w półplasterki, imbir obrałam i starłam na drobnych oczkach.
Na patelni rozgrzałam 2 łyżki oliwy, podsmażyłam cebulę, dodałam imbir i przyprawy, smażyłam jeszcze chwilę. Dodałam pomidory i przecier, podusiłam kilka minut.
Przełożyłam wszystko z patelni do garnka, dodałam bakłażana.
Zalałam bulionem i zaczęłam gotować. Po 15 minutach, wrzuciłam odsączoną ciecierzycę. Wyłączyłam zupę. Odlałam pół kubeczka zupy, do niej dodałam masło orzechowe i wymieszałam dokładnie. Potem dodałam jeszcze 2 łyżki śmietany i znowu wymieszałam.
Sos wlałam do zupy i rozprowadziłam ostrożnie, żeby śmietana się nie zsiadła. Potem można jeszcze pogotować 20-15 minut do całkowitej miękkości bakłażana.
Posypać kolendrą i podawać. Całymi garnkami najlepiej:)

PS: Przepis trochę zmieniłam. Za pierwszym razem dałam jak w oryginale białą fasolę z puszki, ale ciecierzyca zdecydowanie lepiej pasuje. Potem dodałam jeszcze śmietanę. Ciekawe jak zupa ewoluuje przy kolejnym przygotowaniu...

sobota, 18 grudnia 2010

Ożywianie tradycji - ryba po chińsku



Nie wiem jak u was, ale u nas tradycyjne potrawy przez lata ewoluują. Są oczywiście takie dania, które są świętością - jak zupa grzybowa - ale inne z czasem zostają zamieniane na wersje unowocześnione. Obok ryb goszczą owoce morza, małże, sałatka krabowa i obowiązkowo wątróbka z dorsza (niestety...)
W domach moich znajomych jest tak samo - na straży tradycji zwykle stoją babcie, gdy ich zabraknie, spis dań modyfikuje się. Nie całkowicie oczywiście, ale pewne potrawy znikają bezpowrotnie, na przykład znienawidzona przez mnie ryba w galarecie...

Ja mam w tym roku wyjątkowo mało czasu na świąteczne przygotowania. Ledwo starcza go żeby kupić prezenty, a o sprzątaniu czy budowaniu nastroju świątecznego muszę zapomnieć, bo w tygodniu wcale nie ma mnie teraz w domu. Tę rybę przygotowałam kilka tygodnie temu z myślę o świętach - na pewno będzie powtórka choćbym miała robić to w nocy.

Danie jest alternatywą dla karpia - którego nie każdy lubi, bo można je podawać na ciepło, albo jako przystawkę na zimno i także nic nie traci na smaku. Rozbija nudę wigilijnego stołu i jest tak kolorowe, że przysłania inne potrawy.

Ryba po chińsku



Składniki:
70 dkg płatów morszczuka lub innej ryby o zwartym mięsie
3 jaja
mąka ziemniaczana - 2 płaskie łyżeczki do sosu + 2 kolejne do ciasta
mąka pszenna - 3 łyżeczki
proszek do pieczenia - 1 płaska łyżeczka
ananasy w puszce
papryka konserwowa
3 marchewki
1 duża cebula
2-3 ząbki czosnku
1 szklanka bulionu warzywnego
7 łyżeczek octu winnego
3 łyżeczki sosu sojowego

Przygotowanie:

Sos: Marchew zetrzeć na dużych oczkach tarki. Paprykę pokroić w paski, a ananasa w kostkę.
Cebulę pokrojoną w piórka i zmiażdżony czosnek, smażymy w dużym rondlu na oleju, dodajemy marchew, przesmażamy i wlewamy bulion. Próżymy 15 minut. Dodajemy paprykę, ananasa razem z sokiem i zagotowujemy. Dodajemy ocet winny i sos sojowy. Następnie rozdrabniamy 2 płaskie łyżeczki mąki ziemniaczanej w zimnej wodzie, wlewamy do sosu i zagotowujemy. Odstawiamy.

Ciasto:
Jaja roztrzepać z 2 łyżeczkami mąki ziemniaczanej, 3 łyżeczkami mąki pszennej i płaską łyżeczką proszku do pieczenia.

Kawałki ryby zanurzamy w cieście i smażymy. Na każdy kawałek ryby nakładamy przygotowany sos.

wtorek, 30 listopada 2010

Biała ślepota



No to nas zasypało... Słowo tygodnia - inercja! Panuje jakiś bezczas, wyłączenie z normalnego trybu funkcjonowania. Wyznaczanie spotkań na daną godzinę odbywa się w stylu czasów, gdy zegarków jeszcze nie było - jak dotrę, to będę. Ludzie mają w końcu o czym rozmawiać z nieznajomymi na przystankach, kierowcy zatrzymują się na zasypanych poboczach, żeby zebrać z drogi pogubionych przechodniów.
Jest inaczej, nawet jeśli trudniej, a dla mnie to jednak pozytyw. Jak się tak patrzy na zasypany świat, to ma się wrażenie odświętności, oczyszczenia. Na mnie śnieg wpływa pocieszająco, jakby świat mówił, że wszystko będzie dobrze...

A jak już wróci się do domu po tym brodzeniu w śniegu, pieką uszy i bolą łydki od powolnego marszu, ciało aż błaga o ciepłą zupę!

Zupa curry



Składniki:
filet z piersi kurczaka
10 dag ryżu parabolicznego
2 cebule
4 marchewki
15 dag grzybów shiitake (inaczej poku), ale można je też zastąpić pieczarkami brunatnymi w razie problemów zaopatrzeniowych
2 łyżki przyprawy curry
natka pietruszki
2 litry wywaru warzywnego
opakowanie mrożonego groszku
mały kubek śmietany 18%
sól, pieprz

Przygotowanie:
Ryż ugotować na pół twardo, odsączyć.
Pierś pokroić w kostkę, przyprawić solą i pieprzem, obsmażyć na oleju.

Obrane cebule podzielić na ćwiartki, marchewki pokroić w plasterki, a grzyby w paseczki. W garnku składniki obsmażyć, posypać curry i zalać wywarem warzywnym. Gotować na małym ogniu 15 min. Dodać mięso i zamrożony groszek, pogotować jeszcze 10 minut. Zaprawić śmietaną. Dodać ryż, podgrzać i na talerzu posypać posiekaną natką pietruszki.

środa, 3 listopada 2010

Wiejsko- chińsko



Wiem, tytuł posta raczej kiepski, chyba mało zachęcający?
Danie natomiast bardzo fajne i szybkie. Robione jeszcze kiedy była obecna świeża fasolka szparagowa, ale niedawno robiłam je ponownie z mrożoną i prawie się nie różniło. Opuściłam się ostatnio w blogowaniu, ale na kilka dni pojechałam do domu, z kotem, klnąc na czym świat stoi komunikację miejską, ruch drogowy w ogóle i wszelkie życie na ziemi.
Mało to humanistyczne, ale jak tu się oddawać refleksji czy melancholii właściwej dla Święta Zmarłych czy Zaduszek kiedy stale ktoś cię szturcha, skrobie pięty, popycha i tak dalej? No nie wiem, ale wydaje mi się, że akurat 1 listopada to najmniej można powspominać bliskich. Chodzi o to, żeby spotkać dawno nie widzianą rodzinę, popatrzeć na znajomych, którzy się roztyli i zbrzydli, porównać odzienia wierzchnie mijanych ludzi i wymienić zdawkowe uprzejmości z rodziną opiekującą się sąsiednim grobem...

Jak byłam mała, to kręciły mnie te wszystkie lampki, zapach stearyny i czekałam aż się ściemni i zrobi nastrojowo. Miały też swój udział w tej przyjemności gofry czy rurki kupowane pod cmentarzem... Teraz niewiele z tego zostało, chyba szkoda...

W każdym razie, wracając z cmentarza, po długim staniu i chodzeniu, warto było się pożywić, bo gofrów w tym roku nie jadłam, nawet rurki z bitą śmietaną, nawet obwarzanka:-(

Fasolka szparagowa z kiełbaskami i ryżem




Składniki:
300 gr. pokrojonej na kawałki fasolki szparagowej
kawałek ostrej kiełbasy wędzonej, najlepiej gdyby to było chorizo, ale cóż...
1 torebka mieszanki ryżu białego z dzikim
pęczek dymki
2 ząbki czosnku
sok z cytryny
kilka łyżek oliwy
3 łyżki sosu sojowego ciemnego
kilka listków bazylii

Przygotowanie:
Kiełbaski opiekamy na patelni z czosnkiem pokrojonym w plasterki. Dodajemy surową fasolkę (lub lekko podgotowaną gdy zamrożona) i smażymy chwilę żeby była chrupka. Dodajemy wcześniej ugotowany ryż, sos sojowy, bazylię i dymkę - i podsmażamy kilka minut. Na koniec skrapiamy sokiem z cytryny i posypujemy jeszcze świeżą dymką.

Przepis pojawił się kilka numerów temu w Kuchni.

środa, 15 września 2010

Na walizkach


Jestem już prawie spakowana. Frida odstawiona do ochronki (dzięki mamo!), wszystkie adresy wynotowane, listy zakupów i rzeczy niezbędnych do zjedzenia i zobaczenia już zrobione. Jestem tak podekscytowana jutrzejszym wyjazdem do Stambułu, że nie mogę usiedzieć na miejscu.
Aparat się ładuje, notes naszykowany, po powrocie, za jakieś dwa tygodnie, postaram się powoli ogarnąć swoje przeżycia, zdjęcia i napisać porządną relację jak to jest z tym jedzeniem w Stambule. Gdzie, co, za ile, i tym podobne. Sama korzystałam z kilku blogów, także tureckich, i wiem jak się potem takie relacje przydają, kiedy szuka się konkretnych informacji. Przewodnik, może się czasem przydaje, ale tylko jako dopełnienie, bo na dobrą sprawę, przygotowałam się solidnie dzięki sieci. Mnóstwo czytałam przed wyjazdem (polecam świetny zbiór reportaży o współczesnej Turcji Witolda Szabłowskiego "Zabójca z miasta moreli"!), obejrzałam odcinki programów podróżniczych o Stambule (także ten Bourdaina) i słuchałam tureckiej muzyki. Jestem więc tym wszystkim tak nasycona, że zaraz chyba pęknę.

Standardowo wymiatam lodówkę od kilku dni, od tego też jestem cała pełna;-) W ostatni weekend jadłam świetne danie, ostatnia chwila żeby je zrobić, zanim zginie ze straganów zielona fasolka (chociaż od czego jest mrożona...). Polecam, bo jest lekkie, sycące i można je jeść pałeczkami, co uwielbiam.
To oczywiście nie jest danie tureckie, ale pomyślałam, że tego będę miała jeszcze w bród, więc apetyt zaostrzę sobie daniem azjatyckim.

Wieprzowina w zielonych warzywach



Składniki:
1 polędwiczka wieprzowa (ok. 15 dag)
1 brokuły
ok. 10 dag fasolki szparagowej
ok.10 dag zielonego groszku (może być mrożony)
1 mała cukinia
1 duża cebula
1 ząbek czosnku
skórka starta z połowy cytryny
1 łyżka soku z cytryny
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki kuminu
4 szczypty ostrej mielonej papryki
2 łyżki oleju
sól, pieprz
czarne oliwki przekrojone na pół

Przygotowanie:
Fasolkę i groszek gotuj przez 2 min. we wrzącej wodzie, odcedź, opłucz zimną wodą i znowu odcedź. Brokuły podziel na różyczki. Cukinię pokrój w słupki. Cebulę posiekaj, a czosnek pokrój w plasterki. Polędwicę pokrój w cienkie paseczki.

Podgrzej olej w woku i podsmaż cebulę. Dodaj czosnek, polędwicę i przyprawy. Posól, popieprz i pomieszaj. Smaż na bardzo dużym ogniu, aż mięso się zrumieni. Wrzuć wszystkie warzywa i mieszaj przez 3-4 min., wciąż na dużym ogniu.

Warzywa mają być miękkie, ale jeszcze chrupkie. Dodaj oliwki, wymieszaj. Całość posyp skórką z cytryny i polej sokiem, wymieszaj i natychmiast podawaj.

PS: Nie wiem czy w trakcie wyjazdu będę miała czas napisać cokolwiek albo wrzucić zdjęcia. Jeśli nie, do zobaczenia za 2 tygodnie!

niedziela, 22 sierpnia 2010

Arabski czy żydowski?




Widziałam niedawno nowy odcinek "Hung", serialu, w którym nieudacznik, trener wf-u na amerykańskiej prowincji, zostaje męską prostytutką. Jego sąsiadka, Żydówka, zostawia mu w lodówce hummus. Inna kochanka, pochodząca z Libanu, natychmiast wyczuwa konkurencję i zaczyna się trwająca cały odcinek zabawna wojna o to, czy hummus to potrawa libańska czy żydowska? I wiadomo oczywiście, że tak naprawdę nie chodzi wcale o biedną pastę z ciecierzycy...
'Poor Ray', nie potrafił stanąć po żadnej ze stron.

Ja nie wiem czym się różni jeden hummus od drugiego, mój przepis jest arabski. Uwielbiam go podjadać na filmie z macą albo tzw. Granexem, z rzadka podejmuję wysiłek i lepię sobie do niego indyjskie chlebki chapati.
Spokojnie można pastę trzymać w folii przez 4-5 dni, kłaść na kanapki z chlebem albo na bagietki z grillowanym bakłażanem.

Hummus



Hummus
Składniki:
200 gr ciecierzycy
2-3 ząbki czosnku
1/2 cytryny
2-3 łyżki tahini
2-3 łyżki dobrej oliwy
przyprawa piri-piri albo słodka papryka i chili w proszku
świeża mięta i natka pietruszki

Przygotowanie:
Ciecierzycę moczę całą wcześniejszą noc a potem gotuję w lekko osolonej wodzie jakieś 30 minut, aż będzie miękka. Proponuję odlać trochę wody z gotowania.
Miksujemy z odrobiną wody, pastą tahini (sezamowa oleista pasta, ja kupują ją na wagę w wiadereczku w sklepie z przyprawami), wyciśniętym czosnkiem, oliwą i wyciśniętym sokiem z cytryny. Jeśli konsystencja jest za gęsta, można dolać wody z gotowania.
Siekamy miętę i pietruszkę i mieszamy z pastą. Na wierzchu dla dekoracji posypujemy przyprawami i polewamy kilkoma kroplami oliwy.



Chapati
Składniki:
40 dag mąki pszennej
szklanka ciepłej przegotowanej wody
2 łyżki oliwy
szczypta soli

Przygotowanie:
Mąkę należy przesiać na blat przez sitko i wymieszać z solą. Dodać oliwę i połowę wody, zagniatać dolewając powoli wodę, żeby powstało gładkie, oleiste ciasto. Następnie należy je przykryć ściereczką i odstawić na godzinę. Potem dzielimy je na 8 kawałków, lepimy kulki i formujemy okrągłe placki o średnicy ok. 10 cm.
Smarujemy placki oliwą z obu stron i smażymy na rozgrzanej patelni. Można je w trakcie smażenia posypać czosnkiem granulowanym. Najlepsze są na ciepło, ale można je też potem odgrzać. Chlebki rwiemy palcami, w tym cała frajda, i nabieramy na nie hummus. Bardzo namacalna przyjemność z jedzenia;-)

wtorek, 17 sierpnia 2010

Wprawiam się w klimat



Kiedy już wszyscy dawno zapomną, że były wakacje, ja dopiero wezmę swój urlop. Kierunek - Turcja. Po zeszłorocznym wyjeździe, jestem pod totalnym urokiem tego kraju, jego krajobrazu, jedzenia i kultury. Turcja wydaje mi się pod pewnymi względami podobna do Polski, to też społeczeństwo które wciąż jest na dorobku, pełne kompleksów a jednocześnie o bogatej kulturze i historii.
Na obrzeżach Turcji wciąż jest bardzo konserwatywnie a islam wyznacza rytm dziennych obowiązków. Jednak w większych miastach odbywa się wielka liberalna rewolucja, młodzi Turcy walczą o swój sposób na życie i wolność obyczajową. Dość powiedzieć, że w Turcji jest legalna aborcja a w Polsce ciągle jeszcze nie...

Moje postrzeganie tureckich kobiet znacznie zmieniło się od zeszłego roku. Byłam wcześniej przekonana, że ich brak na ulicach, w sklepach czy w kawiarniach, jest wynikiem męskiej dominacji. Po kilku rozmowach okazało się jednak, że to kobiety wolą prowadzić taki tryb życia - nikt nie zmusza ich do siedzenia w domu, co więcej młodzi tureccy mężczyźni są już zmęczeni brakiem inicjatywy u tureckich kobiet. Podejrzewam, że poznałam tylko jedną stronę medalu i jest to zbyt duże uogólnienie, jednak coś w tym może być - szczególnie w mniejszych miastach.
Tezie tej przeczą jednak powieści Elif Safak, niedługo wyjdą w Polsce dwie kolejne, która portretuje nowoczesne mieszkanki Stambułu i pokazuje zupełnie inny obraz Turcji niż przykładowo, melancholijny i raczej mieszczański, Orhan Pamuk. Niedawno korespondowałam z Elif Safak i zaskoczyło mnie, gdy pisała, jak bardzo Turczynki są wyzwolone i łakome na życie. Mam zamiar przekonać się o tym osobiście, bo we wrześniu jedziemy z moimi przyjaciółkami na 10 dni do Stambułu. Podobno to miasto wszechświat, miasto-kobieta, jak twierdzi Elif Safak. Niezwykle różnorodne, na poły azjatyckie, na poły europejskie, gdzie obok dzielnic biedy można kupić torebki Louis Vuitton za kilkaset euro. W końcu to Stambuł jest w tym roku Europejską Stolicą Kultury, to tam co 2 lata odbywają się biennale sztuki nowoczesnej, to stąd pochodzi nowa fala młodych designerów i projektantów mody, którzy zaczynają torować sobie drogę w biznesie.

Już pisząc to wszystko wiercę się na fotelu jak szalona, nie mogąc doczekać się wyjazdu. Drugim, jeśli nie pierwszym, powodem, dla którego jadę do Stambułu, jest jedzenie naturalnie. W zeszłym roku wyjazd był totalnie pod kątem kulinarnym, jadłam mnóstwo wszystkiego co mi wpadło w rękę - co ciekawe próbowałam mało mięsa, bo bogactwo potraw wegetariańskich w kuchni tureckiej jest oszałamiające a przy 40 stopniach w cieniu, kebaby jakoś mniej mnie interesowały. Wiedziałam już wcześniej co nieco o tureckich specjałach, bo kiedyś zdarzyło mi się mieszkać kilka tygodni w tureckiej dzielnicy i nie dało się nie korzystać z lokalnych sklepików.
W każdym razie w tym roku, jak i w poprzednim, zamierzam jechać z wielką, niemal pusta walizką, i wypakować ją po brzegi jedzeniem. Na pewno przywiozę peynir, turecki ser (coś pomiędzy fetą a białym twarogiem), wielkie oleiste oliwki z pestkami, sucuk - czerwone tureckie kiełbaski, które są rewelacyjne w paellach czy w jajecznicy, świeżą baklavę, rachatłukum czyli lokum, chałwę, borek (podobne do ciasta francuskiego) i oczywiście przyprawy w wielkiej ilości. Planuję też jakoś w pojemnikach przywieźć okrę - bo widziałam ją w zeszłym roku na starganie, cukinię - ma tam trochę inny kształt, i świeże figi. Jednym słowem, zapowiada się kompletne szaleństwo! Nie będę tez sobie żałowała sobie raki, którą na miejscu należy pić w celach choćby leczniczych.

Od jakiegoś czasu próbuję sobie różnych potraw z bardzo fajnej niewielkiej książeczki o kuchni tureckiej. Od dawna kombinuję z Tabbouleh, którą w Turcji robi się bardzo często. W zasadzie jest to potrawa libańska, jednak rozprzestrzeniła się po świecie arabskim i występuje w różnych krajach, w różnych wariacjach. Baza to kasza bulgur lub kuskus, do tego zdecydowanie mięta i natka pietruszki. Wymiennie można dodawać pomidory, paprykę, ogórki zielone, oliwki czarne, cebulę, czosnek czy peynir. Taki obiad na zimno jest świetny w upały, bo mięta dopiero wtedy pokazuje swoje orzeźwiające właściwości.

Tabbouleh



Składniki:
szklanka kuskusu
szklanka bulionu warzywnego
2 pomidory
1 papryka czerwona
1 mały ogórek zielony
garstka czarnych oliwek
3 łyżki oliwy
1 łyżka soku z cytryny
sól, pieprz
świeża mięta i natka pietruszki

Przygotowanie:
Kaszę zalewamy bulionem, doprawiamy i czekamy kilka minut aż wchłonie płyn. Pomidory, paprykę i obranego ogórka kroimy w drobną kostkę - wrzucamy do gotowej kaszy. Do tego dodajemy oliwki. Z oliwy i soku z cytryny przygotowujemy sos, którym zalewamy całość. Dodajemy posiekane zioła i chłodzimy w lodówce.
Prosta sprawa.

Na zdjęciu poniżej przepyszny miód z orzeszkami (pistacje, orzechy ziemne i włoskie), który można kupić niemal na każdym rogu w Turcji. Miał mi posłużyć do zrobienia kiedyś baklavy ale w tajemniczy sposób zniknął ze słoiczka... może kot go zjadł?

czwartek, 5 sierpnia 2010

Orientalna cukinia


Przetwórstwo cukinii u mnie trwa. W planach oprócz potraw, które już zrobiłam i jeszcze zrobię, jeszcze kilka całkiem nowych dań - np. cukiniowe pesto.
A to danie jest naszym absolutnym domowym hitem, jemy je ciągle. Minie kilka tygodni i już się za nim tęskni. Mnóstwo przypraw, aromatyczny sos i lekko chrupiąca cukinia. Dodam, że pozostaje w obszarze moich orientalnych ostatnio zainteresowań. Nie trzeba już chyba pisać nic więcej.
Do obiadu miałyśmy pyszne prosecco, które miało skończyć jako brzoskwiniowe Bellini, niestety nie doczekało deseru.

Kuskus z kurczakiem i cukinią




Składniki:
Pierś kurczaka, pokrojona w cienkie paseczki
2 małe cukinie, pokrojone w słupki
1 duża posiekana cebula
2 duże roztarte ząbki czosnku
6 łyżek masła
1 szklanka kaszki kuskus
2,5 szklanki bulionu drobiowego
1/2 szklanki gęstej śmietany
2 łyżeczki curry
2 łyżki posiekanej świeżej kolendry i łyżka mielonej
1 łyżka Garam Masala
1 limonka
sól, pieprz

Przygotowanie:
W rondelku zeszklić cebulę na 2 łyżkach masła i odstawić.
Na patelni, na oleju, usmażyć kurczaka przyprawionego solą i pieprzem i przełożyć na półmisek. Zmniejszyć ogień i do tłuszczu po smażeniu kurczaka dodać łyżkę masła, włożyć cukinię, przyprawić solą i pieprzem, smażyć mieszając( ok. 2 min.). Zdjąć z patelni, położyć obok kurczaka i przykryć.

Przygotować bulion.
Połowę podsmażonej cebuli przełożyć do większego garnka, dodać czosnek i smażyć mieszając ( ok. 2 min.). Dodać łyżeczkę curry, smażyć minutę mieszając. Wlać szklankę bulionu, zagotować i pozostawić na ogniu, aż połowa płynu odparuje (2-3 min.). Dodać śmietanę, gotować mieszając od czasu do czasu, aż sos zgęstnieje. Zdjąć sos z ognia.

Pozostałą cebulę w rondelku podgrzać, wsypać łyżeczkę curry i gotować minutę mieszając. Dodać łyżkę masła i pozostały bulion, zagotować i odstawić. Wsypać kuskus, posolić i popieprzyć, przykryć na 5 min. Dodać resztę masła w kawałeczkach i lekko wymieszać widelcem. Przykryć.

Do sosu włożyć kurczaka i cukinię wraz z całym sokiem, który zebrał się na półmisku. Podgrzewać 3 min. na małym ogniu. Raczej nie mieszać, bo cukinia się rozleci. Przyprawić solą i pieprzem, łyżką świeżej i pół łyżki mielonej kolendry, a także pół łyżki Garam Masali i lekko wymieszać. Resztę wsypać do kuskusu.

Kurczaka podajemy w sosie obok porcji kuskusu. Można udekorować cząstkami limonki, można też skropić nią sos.

niedziela, 25 lipca 2010

Można się trochę spocić...


Jak pisałam, ciąg dalszy rozmaitej kuchni orientalnej. Nie wiem czy to do końca tak jest, że jak się je gorące i ostre w upały, to się człowiek poci mniej... Podobno mają tak Hindusi, Polacy chyba raczej nie. Kwestia przyzwyczajenia do takiego klimatu i też do takiej kuchni na pewno. Więc skoro chłodniej, to idealny moment, żeby przyłożyć wielką dawką przypraw i imbiru. Klasyczny kurczak tikka masala, pojęcia nie wiem skąd mamy ten przepis, ale stosujemy go już od kilku lat, i niespecjalnie odbiega od innych na tę potrawę. Najważniejsze oczywiście to odpowiednio długie zamarynowanie kurczaka - musi skruszeć, 2 godziny są idealne. Pomidory najlepiej dać niespecjalnie soczyste, zwarte, a jogurt gęsty, podobny do tego greckiego konsystencją.

Jeszcze a propos potraw hinduskich, jadłam wczoraj bakłażana po indyjsku, wedle przepisu Niny, i pierwszy raz użyłam upolowanego z niemałą trudnością kopru włoskiego (jak tylko go sprowadziłam przez Internet, to się oczywiście pojawił w Łodzi w moim sklepie z przyprawami;-). Naczytałam się wcześniej u Jamiego, że risotto to tylko z nasionami kopru włoskiego, ale nie wiedziałam niestety, że ma tak wyraźny anyżkowy smak - a ten mogę znieść tylko w przypadku raki...
Sama potrwa rewelacyjna, szybka, bardzo sycąca nawet bez ryżu, ale jednak kolejny raz dodam może ze 3 ziarenka kopru a nie ok. łyżeczki...

Po tej przydługiej dygresji...

Kurczak Tikka Masala



Składniki:
pierś kurczaka, większych rozmiarów
1 duża cebula
1 czerwona papryka
2 duże pomidory
kawałek imbiru - ok.3 cm.
1/3 szklanki śmietany 18%
kumin, kolendra, garam masala, kurkuma, curry - po ok. łyżeczce
liść laurowy
sól, oliwa

Marynata:
1/2 jogurtu naturalnego
szczypta chili
szczypta papryki słodkiej

Przygotowanie:
Pierś pokrojoną w kostkę zanurzamy w marynacie i odstawiamy na ok. 2 godziny do lodówki.
Pomidory sparzamy i miksujemy ze śmietaną. Imbir obieramy i ucieramy na tarce.
Cebulę kroimy ćwiartki a paprykę w paski i smażymy w głębokim rondlu na oliwie, dodając przyprawy (garam masala później). Dodajemy kurczaka w marynacie, a następnie zmiksowane pomidory ze śmietaną. Na koniec wrzucamy imbir i garam masala.
Podajemy z ryżem basmati. Lussi konieczne!

wtorek, 22 czerwca 2010

Po hindusku, na słodko z mango i kokosem



Idąc za ciosem, zrobiłam kolejne danie orientalne, tym razem hinduskie. U nas ryż na słodko kojarzy się z sosem z truskawek z cynamonem czy z jagodami ze śmietaną. A można też zupełnie inaczej, przywołując miejsca, w które kiedyś pojedziemy. Przynajmniej u mnie działa to na tej zasadzie. To danie bardzo specyficzne, słodko-ostre, co może zaskakiwać, z masą przypraw i chrupiącymi orzeszkami.
Słyszałyście o City Deal? Zaprosili mnie do swojej grupy na facebooku, i najpierw myślałam, że to jakaś wielka 'ściema', ale zdążyłam zmienić zdanie. Można dodać się do listy mailingowej w swoim mieście i dostawać oferty kuponów do spa, restauracji i kina za 50% ceny. Przykładowo, kupiłam obiad w hinduskiej restauracji Ganesh za 30 zł, a mogę w niej wydać 60 zł. Fajna sprawa, polecam (ta uwaga nie jest sponsorowana, zaznaczam).

Ryż z mango i kokosem



Składniki:
200 gr ryżu basmati
1 dojrzałe mango
puszka owoców egzotycznych
4 łyżki niesolonych orzeszków ziemnych
papryczka chili
2 łyżki wiórków kokosowych
3 listki curry
3 łyżki oleju
łyżeczka gorczycy
1 łyżka soczewicy czerwonej

Masala:
papryczka chili
1,5 łyżeczki gorczycy
1/2 łyżeczki kurkumy
2 łyżki płatków z kokosa
papryczka chili

Przygotowanie:
Ugotować ryż, ostudzić. Przygotować masalę w moździerzu, dodać do niej połowę mango i zmiksować blenderem.
Na patelni na oleju podsmażyć gorczycę, soczewicę, chili i listki curry - stale mieszać. Gdy gorczyca zacznie pękać, dodać orzeszki ziemne i dalej chwilę prażyć. Dodać resztę mango, pokrojone w kawałki, i owoce odsączone z soku. Podgrzewać aż owoce się podgotują. Teraz dodać masalę i jeszcze kilka minut podgotować do połączenia smaków. Zdjąć z ognia, poczekać aż chwilę przestygnie i dodawać do ryżu, mieszając. W razie potrzeby, posolić lub dolać soku z owoców, jeśli danie wyszło za gęste.
Można podawać na ciepło lub na zimno, koniecznie z lussi.

Niestety nie wiem skąd mam przepis, jest u mnie od dawna, możliwe, że był wycięty z jakiegoś pudełka, bo jest sztywny, tekturowy. W oryginale nie ma owoców egzotycznych, jest więcej chili i powinno użyć się miąższu z kokosa.

piątek, 18 czerwca 2010

Ogień w buzi




Plan na to lato? Śliwkowe powidła i gotowanie większej ilości potraw egzotycznych. Zaopatrzyłam się niedawno w całą masę kiełków, bambusa, przypraw i krewetek. Przepisów mam całe mnóstwo, zbierane od dawna, odkładane na wieczne potem. Czas je wypróbować.
Krewetki uwielbiam. W restauracjach zadowalam się najczęściej maleńkimi pierścionkami, których krewetkami nazwać nie można. Najlepsze to black tiger, gambasy, królewskie. U nas niestety tylko mrożone, rzucane po sklepach od czasu do czasu. Najsmaczniejsze są świeże, zawinięte w torbę z brązowego papieru, które można zjeść od razu po wyjściu z targu, takie rarytasy należą jednak do rzadkości, można ich próbować tylko gdy jesteśmy na wakacjach.

W Polsce krewetki nie są tanie, szczególnie te lepsze gatunki, polecam więc mieszać krewetki droższe z tańszymi, te pierwsze starczą nam wtedy na dłużej. Widziałam kiedyś program, zdaje się, że nazywał się "Krew, pot i jedzenie". Grupę Brytyjczyków wysłano do Azji, by posmakowali pracy tamtejszych mieszkańców. Między innymi zbierali krewetki, i nie widziałam nigdy cięższej, gorzej płatnej pracy. Choć my wydajemy na nie mnóstwo pieniędzy, robotnicy dostają grosze za całodzienne stanie w błocie po pas i wybieranie krewetek. Warto o tym pamiętać potem przy ich kupowaniu, choć chyba niewiele możemy z tym zrobić.

Curry krewetkami



Składniki:
garść drobnych krewetek
250 gr. krewetek tygrysich
puszka pomidorów krojonych
1/2 puszki mleka kokosowego
łyżeczka chilli suszonego lub 1 świeża papryczka chilli
1 cebula
3 ząbki czosnku
3 listki curry, 1 łyżeczka curry mielonego
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka garam masala

Przygotowanie:
Siekamy czosnek i kroimy cebulę w piórka. Na oliwie podsmażamy czosnek, wrzucamy wszystkie przyprawy oraz listki curry. Mieszamy aż zapach sie uwolni. Dodajemy cebulę i jeszcze chwilę smażymy. Dodajemy pomidory, mleko kokosowe. Gotujemy na średnim ogniu 10-15 minut aż sos zrobi się gęsty. Wrzucamy zamrożone krewetki i jeszcze kilka minut gotujemy aż zrobią się miękkie.
Jemy pałeczkami, popijając sos. Pyszne, ostre, aromatyczne. I pięknie wygląda.

Źródło: miesięcznik Kuchnia

sobota, 24 kwietnia 2010

Z Malezji do Łodzi



Fascynuje mnie jak danie, którego ktoś spróbował będąc w Kuala Lumpur na wakacjach trafia potem na mój talerz. Autorka My Kitchen Snippets mieszka na stałe w USA, ale urodziła się w Malezji. Będąc tam w ramach odświeżania znajomości ze swoją rodzimą kulturą, zjadła pyszne żeberka z ananasem w prowincji Sedang. Potem próbowała ten smak odnaleźć w swojej kuchni. Nie miała żeberek, spróbowała więc z kurczakiem. Tak powstało pyszne, słodko-kwaśne danie (tutaj oryginalny przepis), które na pewno zostanie w moim segregatorze.

Jako że niedawno zakupiłam nową książkę, o kuchni tajskiej, i trochę ciekawych przypraw (nieocenione w tym względzie Allegro), będzie pewnie więcej kuchni orientalnej.
A, i właśnie jedzie do mnie z Turcji nowy zapas szafranu, tym razem, mam nadzieję, uchowa się przed rozmaitymi łakomymi stworzeniami.

Do przepisu wprowadziłam małe modyfikacje: zamiast sosu śliwkowego dałam sos chili z limonką i kolendrą, i dołożyłam też 2 maleńkie łodyżki selera naciowego z liśćmi, co fajnie równoważyło słodycz ananasa i sosu nutką goryczki. Dałam też więcej czosnku i imbiru.

Kurczak z ananasem i imbirem




Składniki:
pierś kurczaka pokrojona w kostkę
czerwona papryka pokrojona w kostkę
2 dymki
4 ząbki czosnku
2 łodyżki selera naciowego
łyżka startego imbiru
4 plastry ananasa pokrojonego w kostkę

Marynata do kurczaka:
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka octu ryżowego
1/2 łyżeczki cukru
1/2 łyżeczki słodkiej papryki
1/4 łyżeczki soli

Sos:
1 łyżka ketchupu
1 łyżka sosu chili z limonką i kolendrą Tao Tao
1 łyżka octu ryżowego
1/2 łyżeczki ciemnego sosu sojowego
1/2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka brązowego cukru
trochę ponad 1/2 szklanki bulionu z kury
sól, pieprz

Przygotowanie:
Marynuj kurczaka w woreczku przez 30 minut. W woku podsmaż na oleju kurczaka. Będzie przywierał, staraj się więc lekko go przewracać drewnianą łopatką. Odłóż go na bok, razem z sokiem który puścił. W woku na świeżej oliwie podsmaż czosnek pokrojony na plasterki, imbir i seler. Mieszaj aż lekko zbrązowieje. Dodaj wymieszany dobrze sos i zagotuj. Dodaj ananasa i paprykę. Podsmaż chwilę i dodaj kurczaka. Mieszaj mocno aż wszystko się połączy a sos zgęstnieje.
Podawaj z ciepłym ryżem.

Marynata do kurczaka jest rewelacyjna, dzięki temu jest on potem bardzo delikatny z lekko-chrupką skórką na wierzchu.