czwartek, 8 lipca 2010
Trójmiasto plackami stoi
Wróciłam z Open'era z małym opóźnieniem, ale jak szaleć, to z rozbiegiem. Nie oszczędzałam się, a już na pewno nie pod względem kulinarnym. Gofry z wiśniami w żelu na śniadanie, jagodzianki, frappe czekoladowe, frytki, rybki i inne zbrodnie przeciwko zdrowemu żywieniu.
Zgodnie ze swoimi planami szukałam wszędzie placków ziemniaczanych, i okazało się, że łatwiej o nie niż o tradycyjnego schabowego! Niemal w każdej knajpce, jeśli nie było placków z jakimiś wymyślnymi sosami, to były chociaż same placki ze świeżych ziemniaczków. To jest to, co Magdy lubią najbardziej!
Z czystym sercem mogę polecić wizytę w Sopocie, w knajpce na samym końcu promenady (trzeba iść w prawo, stojąc twarzą do molo). Pyszne, trzy placki, położone jeden na drugim, obok nich coś na kształt puree z ikry dorsza z wędzonym łososiem i kwaśną śmietaną. Wspaniałość totalna!
W Gdańsku za to jadłam w Barze pod Rybą, który słynie raczej z pieczonych ziemniaków z rozmaitymi nadzieniami (też próbowałam, też warto), ja jednak wybrałam naturalnie placki (1 zdjęcie posta). Obsługa była naburmuszona, jednak warto się nie zrazić. Wielki lacek z grzybami (m.in. były to kurki), ze świetnymi surówkami - ta z pora pycha, ozdobiony kiełkami, wart tygodniowej diety potem. Ceny bardzo przystępne.
W Gdyni za to rewelacyjna niespodzianka - zmęczeni skwarem, zniechęceni do życia, rozdarci pomiędzy fast foodami a poszukiwaniami czegoś bardziej wysublimowanego w smaku, trafiliśmy na tajską restaurację. Thai Hut, na Abrahama 11 ma średni wystrój, ruszającą się w smole i nieprofesjonalną obsługę, ale nakarmić z sukcesem 10 osób, udało jej się na 6!
Ja zdecydowałam się na polędwiczkę wieprzową w zielonym sosie curry (w restauracji w południe nie było kurczaka!), z trawą cytrynową, imbirem i mlekiem kokosowym, z makaronem, który był przyprawiony tak dobrze, że sam w sobie mógł stanowić smaczne danie. Pełna satysfakcja, gdyby ktoś szukał w Gdyni dobrego posiłku, polecam. Zapłaciłam, zdaje się, 32 zł bez picia.
Powrót do rzeczywistości jest bolesny, własna kuchnia wzywa. W najbliższym czasie zdecyduję się raczej na lekkie potrawy, upał zresztą nie odpuszcza, więc i jeść się jakoś szalenie nie chce. Poza tym, zapisałam się na zestaw wizyt w Vacu Power, więc trzeba jeść tylko pożywne, nietłuste rzeczy. Mam nadzieję, że wytrwam;-)
Etykiety:
kuchnia tajska,
na ostro,
plackofrytki,
restauracje,
rybnie,
smażone,
z mięsem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No nie dziwię się, że chcesz trochę zrzucić tu i ówdzie-po takim objadaniu-ale rzeczywiście, trudno byłoby mi się też oprzeć, tak apetycznie to wszystko wygląda.Cóż katuj się teraz na tej bieżni.
OdpowiedzUsuńJeżeli miałabym do wyboru placki ziemniaczane i schabowe, to też wybrałabym to pierwsze. Ziemniaki są jeszcze młode, więc usmażone z nich placki są wyśmienite. A jeszcze jak doda się pyszny sos i surówkę, to coś wspaniałego! Pozdrawiam i dziękuję za zaproszenie. Kto wie może kiedyś skorzystam :)
OdpowiedzUsuńhttp://wkuchennymoknie.blox.pl/2010/07/PLACKI-ZIEMNIACZANE-Z-GULASZEM.html
Wszystko święta prawda co piszesz;-) Placki w Sopocie - zwie to się bodajże przysmak kaszubski - absolutna rewelacja! I jedzenie w tajskiej restauracji w Gdyni też mi bardzo smakowało. Zapomniałas tylko wymienic 'pyszne' kebabów i maxi zapiekanki oferowane przez festiwalowy catering;-) Na bieżnię ciśnieniową marsz!!!
OdpowiedzUsuńO Boże, co ja czytam! Teraz tylko suróweczki i ostry trening 5 razy w tygodniu! I nie ma zmiłuj!
OdpowiedzUsuń