poniedziałek, 25 stycznia 2010

Gotowanie i blogowanie

Wczoraj był tak mroźny dzień, że nie pozostawało nic innego jak tylko zawinąć się pod futrzanym pledem i obejrzeć coś tzw. "życiowego".
Wybór padł na "Julie&Julię", film, który choć miał premierę u nas już kilka miesięcy temu, jakoś mnie ominął. Haniebne, bo za punkt honoru biorę sobie oglądać wszystko, co tylko pojawia sie nowego na ekranie i ma jakąkolwiek wartość.



Spodziewałam się słabego cukrowatego filmidła, a tu niespodzianka. Dobrze znane problemy, dawno przerobione wahania. Bohaterki filmu są dwie, jedna uczy sie gotować (przełom lat 50/60), druga uczy sie prowadzić bloga gotując. Obie szukają sensu życia w kuchni, obie płaczą nad przypaloną potrawą czy źle pokrojoną cebulą. W końcu obie odnoszą sukces okupiony dłońmi z teflonu, kilkoma dodatkowymi kilogramami i lekkim kryzysem życiowym. Nie zdradzę chyba tajnej receptury, jeśli powiem, że żyły potem długo i szczęśliwie.

Pocieszające to w kontekście tego, że mnie się danie nie udało...
Oj, jak długo zbierałam się do zrobienia gnocchi, przeglądałam przepisy i szukałam tego, który mnie zainspiruje ostatecznie do gotowania. Na swoje nieszczęście takiego nie znalazłam, i zabrałam się do gotowania przekonana, że jak połączę 3 różne i zrobię 'na oko', to na pewno wyjdzie. W końcu kluski to nie filozofia trzeciego stopnia!



I dostałam nauczkę. Niby wyszły, szpinakowe, z gałką muszkatołową, serem pleśniowym i nawet mąką gryczaną, czyli wszystkim co powinno się złożyć na rewelacyjne, jedwabiste kluseczki, ale ...
Kluchy wyszły przyciężkie, za bardzo było je czuć mąką a za mało szpinakiem. No dobrze, przyznam się, szpinaku jakimś cudem nie było w ogóle czuć!
Dziś odgrzałam resztę z czosnkiem i suszonymi pomidorami na ziołowej oliwie, ale sytuacja nie uległa poprawie niestety.

Daleko im było do gnocchi z sosem myśliwskim, które jadłam niedawno w Toskanii. I jeszcze żeby katastrofy dopełnić, zdjęcia też wyszły słabe, bo za późno zabrałam sie do roboty i zdjęcia robiłam potem na szybko przy niedoborze światła.

Jednym słowem, porażka. I można sie tylko jeszcze zdołować a la Julie Powell, czy ktoś w ogóle to czyta poza moją mamą?

3 komentarze:

  1. I ja, ja też czytam regularnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja wałśnie teraz przeczytałam
    Ale jakoś ja nawet nie łudzę się, że mnie by takie kluski wyszły

    OdpowiedzUsuń