środa, 13 stycznia 2010

Pod obfitym brzuchem Buddhy



Strasznie długo czekałam aż w Łodzi pojawi się hinduska restauracja. Gdy w końcu pierwsza zawitała do jednej z oficyn na ul. Piotrkowskiej, kompletnie nie przypadła mi do gustu. Pamiętałam, że akurat recenzowałam ten przybytek do gazety, niezbyt pochlebnie, a potem musiałam zmagać się z niezadowolonym właścicielem...

Na szczęście potem otworzono kolejną, a całkiem niedawno, jeszcze jedną. Trzeba więc było wybrać się na zwiady. Uwielbiam kuchnię hinduską ze względu na zapachy, kolory i smak. Nie jestem w tym względzie taką całkowitą amatorką, bo pracowałam swego czasu dorywczo za granicą w dwóch takich restauracjach. Napatrzyłam się więc, nawąchałam i pojadłam. I to wcale nie po kryjomu, bo właściciele wręcz wymagali od personelu żeby wiedział co podaje, na co oczywiście nie trzeba mnie było długo namawiać.



Do restauracji Buddha wybrałyśmy się z koleżanką po południu, więc ruch był niewielki, co absolutnie nas nie odstrasza, bo można się wtedy czuć całkiem swobodnie a nawet nie obawiać się, że sie człowiekowi poleje sos na brodę.

Wystrój jest tradycyjny, kolorystyka brązowo-różowa, dyskretne oświetlenie, ładnie przybrane stoły. Generalnie - jak najbardziej w porządku. Jedyne co mi przeszkadza to jakaś plaga instalowania plazm na ścianach w miejscach, gdzie one kompletnie nie pasują. Doceniam, że chociaż leciał bollywoodzki film, ale wolałabym muzykę sączącą się w tle, a nie huczący nad moją głową sprzęt.

Obsługa szybka, pomocna i nienachalna.
Bardzo miło, że na przystawkę goście dostają kukurydziane placki oraz dwa sosy, miętowy i słodko-kwaśny aby umilić sobie oczekiwanie - a nie jest to regułą w innych restauracjach hinduskich. Menu tak bogate, że trudno wybrać jedną pozycję. Poszłam z 'małym głodem', ale po prostu nie mogłam się oprzeć. Wahałam się pomiędzy zupą ze słodkiej kukurydzy a warzywami gotowanym w mleku kokosowym, ale jak zawsze skończyłam na mięsnym daniu.

W zasadzie obie z Kasią wybrałyśmy to samo, tylko Katarzyna wzięła kurczaka a ja baraninę gotowaną w sosie z czosnkiem, imbirem, zieloną papryczką chili, wymieszaną ze szpinakiem.
Danie było podawane z plackiem roti z masłem - rewelacyjnym po prostu. Miseczka z mięsem wydawałam się może niewielka, jednak uwierzcie mi, można się było najeść. Mięso było bardzo delikatne, sos gęsty i kremowy, ostry ale w sam raz. Podejrzewam, że gdyby ktoś siedział z boku, usłyszałby jak mruczymy z zadowolenia!



Na deser absolutnie nie było miejsca - jest za to po co wrócić - popiłyśmy tylko indyjską masala chai.
Do rachunku dołączono cukiereczki na odświeżenie oddechu, przyznam się szczerze że z powodu ich kadzidełkowego zapachu i dużej zawartości anyżu przez moment zastanawiałam się czy nie zjadłam właśnie zapachowej kulki do szafy...

Polecam wszystkim: strona restauracji to www.buddha.info.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz