wtorek, 30 listopada 2010

Biała ślepota



No to nas zasypało... Słowo tygodnia - inercja! Panuje jakiś bezczas, wyłączenie z normalnego trybu funkcjonowania. Wyznaczanie spotkań na daną godzinę odbywa się w stylu czasów, gdy zegarków jeszcze nie było - jak dotrę, to będę. Ludzie mają w końcu o czym rozmawiać z nieznajomymi na przystankach, kierowcy zatrzymują się na zasypanych poboczach, żeby zebrać z drogi pogubionych przechodniów.
Jest inaczej, nawet jeśli trudniej, a dla mnie to jednak pozytyw. Jak się tak patrzy na zasypany świat, to ma się wrażenie odświętności, oczyszczenia. Na mnie śnieg wpływa pocieszająco, jakby świat mówił, że wszystko będzie dobrze...

A jak już wróci się do domu po tym brodzeniu w śniegu, pieką uszy i bolą łydki od powolnego marszu, ciało aż błaga o ciepłą zupę!

Zupa curry



Składniki:
filet z piersi kurczaka
10 dag ryżu parabolicznego
2 cebule
4 marchewki
15 dag grzybów shiitake (inaczej poku), ale można je też zastąpić pieczarkami brunatnymi w razie problemów zaopatrzeniowych
2 łyżki przyprawy curry
natka pietruszki
2 litry wywaru warzywnego
opakowanie mrożonego groszku
mały kubek śmietany 18%
sól, pieprz

Przygotowanie:
Ryż ugotować na pół twardo, odsączyć.
Pierś pokroić w kostkę, przyprawić solą i pieprzem, obsmażyć na oleju.

Obrane cebule podzielić na ćwiartki, marchewki pokroić w plasterki, a grzyby w paseczki. W garnku składniki obsmażyć, posypać curry i zalać wywarem warzywnym. Gotować na małym ogniu 15 min. Dodać mięso i zamrożony groszek, pogotować jeszcze 10 minut. Zaprawić śmietaną. Dodać ryż, podgrzać i na talerzu posypać posiekaną natką pietruszki.

czwartek, 25 listopada 2010

Nawet w kuchni musi być modnie



Ponieważ gotowanie domowe jest coraz bardziej popularne, powstaje coraz więcej 'niezbędnych' gadżetów, które na tym żerują.
Najnowsza propozycja, która wpadła mi w oko to fartuszki Cookie, zaprojektowane przez polski sklep 'Look Like Cookie'. Jest osiem modeli, z czego dwa są męskie. Fartuchy mają różne rozmiary, wszystkie jednak są śnieżnobiałe, i stylowo skrojone. Może nie według trendów z tego sezonu, bo z założenia powinny chyba starczyć na dłużej, ale wyglądają modnie - są zupełnym zaprzeczeniem typowej podomki lub stylonowego cuda w groszki z falbankami na ramionach -(moje wyobrażenie o fartuszku).



Pomysł ciekawy, choć propozycja żeby nakładać go na bieliznę lub na gołe ciało trochę śmieszna, kto gotuje to wie o co chodzi. Nikt normalny nie robi tego w szpilkach, kręcąc pupą przed swoją widownią. Wtedy chyba naprawdę nie o jedzenie chodzi...
Sporym minusem jest cena - bo jednak 150 - 200 zł wolałabym wydać na ciuch prawdziwy albo na jakieś fajne akcesoria kuchenne.
Może więc dobre to na prezent? Ja bym się nie obraziła, chociaż obawiam się, że nie chcąc go pobrudzić, trzymałabym go stale w szafie. Nie mam do ubrania nic białego (może gdyby sprzedawano je w wersji czarnej?), i nigdy nie zakładam fartucha - po prostu jakoś się nie brudzę.

Podsumowując, pomysł fajny, marketingowo nośny, tylko chyba niezbyt sprawdzi się w praktyce.
Ale, oceńcie sami... - www.looklikecookie.com

Zdjęcia: mat. promocyjne

poniedziałek, 22 listopada 2010

Uczyć się od najlepszych



Jak już piec, to zapatrując się na mistrzów. Nie mam wybitnych uzdolnień w kierunku pieczenia ciast. Wszystkie, które robię, wychodzą mi bardzo dobre, ale to dlatego, że nie porywam się na piętrowe torty, ciasta według przepisu Pierre'a Herme i innych czarodziejów cukiernictwa.
Czasem jednak i oni mają proste a efektowne pomysły na słodkości. Takie, z którymi może poradzić sobie ktoś, kto ma niezbyt dużą kuchnię i niezbyt sprawne w tej materii ręce.

Bożena Sikoń jest szefową cukierników w hotelu Jan III Sobieski. Renoma kawiarni Alexander czy hotelowej restauracji Marysieńka jest potwierdzona, choć nie przeze mnie, bo jeszcze z nich nie korzystałam. W każdym razie Sikoń to osoba, która ma za sobą lata doświadczenia, zęby na słodyczach zjadła, pewnie dosłownie, więc można na nią spoglądać, bo po cichu prowadzi kampanię, która zawodowi cukiernika ma nadać zasłużony status.

Według pani Bożeny, kucharz cieszy się o wiele większym prestiżem niż cukiernik. Desery z jakiegoś powodu uznawane są za sztukę mniej poważną, już tylko wspomnienie po posiłku. A to deser, zwieńczenie wizyty, może zadecydować o wrażeniu całościowym i zdecydować czy klient wróci jeszcze do danego lokalu. Dlatego nie ma tu miejsca na fuszerkę czy przypadkowo dobrane składniki.

Podobno dziś panuje taki trend, że desery podaje się proste, bez nadmiernej stylizacji i zbędnych elementów na talerzu. To mi odpowiada, lubię samo sedno. Więcej mi nie potrzeba, i tak nie przesłoni to przecież smaku...


Migdałowe ciasteczka do kawy wg. Bożeny Sikoń




Składniki:
100 g płatków migdałowych
90 g cukru
15 g mąki
2 jajka
20 g masła

Przygotowanie:
Do miski włożyć płatki migdałowe, cukier, mąkę i wymieszać z białkami. Następnie wlać rozpuszczone letnie masło i wymieszać. Odstawić na 30 min. Układać niewielkie kulki na matę do pieczenia i widelcem zmoczonym w wodzie rozklepać płaskie kółka. Piec w temp. 180º C ok. 20 min.
Na ciepło formować kształt układając na wałku. Jak ostygną, będą półkoliste.
Najlepsze z korzenną kawą albo gorącą czekoladą.

PS: Przepis pochodzi z programu "Łakocie Bożeny Sikoń".

PS 2: Jeśli ktoś jest zainteresowany nauką u Bożeny Sikoń, Le Chocolat organizuje warsztaty pieczenia pod jej przewodnictwem. Niestety, koszt jest wysoki, 370 zł za osobę.

czwartek, 18 listopada 2010

Kto pierwszy o świętach?


Zajęty tydzień. Wszystko się w domu urywa, psuje, jak na złość... stara zasada, że jak ma się walić to seriami...

Powoli też zbliżają się święta. Raczej nie czuć nastroju, chociaż sklepy usiłują nam go wmusić na 6 tygodni przed czasem. Mimowolnie zaczęłam już oglądać ozdoby, przebierać i zachwycać się. Piękne są w Almi Decor i Marks&Spencer. Czasami są tak piękne, że aż trudno się powstrzymać. Małe sarenki na choinkę, delikatne płatki śniegu, aksamitne serca z chwostami. Wszystko wygląda jak robione ręcznie - w co wątpię - przywołuje święta, których nigdy nie było... To ciekawe, bo te piękne, robione na retro, ozdoby wywołują w nas nostalgię za czymś, czego nigdy nie mieliśmy. Jeszcze jak ja byłam mała takich cudów nie było a wieszało się ręcznie robione łańcuchy z kolorowego papieru i anielskie włosie. Drewniane ozdoby, malowane jadalną farbą pierniczki czy uwięzione w ruchu tancerki to były chyba tylko w bajkach. Albo w starych amerykańskich filmach - kolejnej 'krainie niby niby'.
W każdym razie duże dzieci lubią sobie teraz robić małe przyjemności i trudno się powstrzymać przed kupnem takiej kruchej zabawki.

Duże dzieci nie potrafią się też powstrzymać przed zrobieniem sobie innej małej przyjemności. Nie ma lepszego zapachu do pary ze świętami niż korzenne przyprawy, wanilia i miód. Jeszcze nie czas na to, płyty z amerykańskimi standardami jeszcze nie odkurzone, śniegu (na szczęście) jeszcze nie ma. Ale jak już usiadłam z miską waniliowego ryżu z sosem śliwkowym to żałowałam, że nie ma jeszcze w domu lampek i że nie mam pod ręką "Cudu na 34 ulicy". Nie wiem czy znacie ten film, ale jeśli nie, święta bez niego nie będą pełne.

PS: Jeśli ktoś bywa w Warszawie, to spieszę donieść, że mają teraz w M&S bardzo tanie bloki spożywczego marcepanu do wypieków, pyszne świąteczne marmolady i nowe mieszanki przypraw. I uwaga - znalazła się sól wędzona! Kilka postów temu pisałam o swoim słonym doświadczeniu - słone było też cenowo - a w Marksie można teraz kupić pojemniczek wędzonej soli za 18 zł - polecam!

Waniliowy ryż na mleku z korzennym sosem śliwkowym



Za przepis dzięki należą się Agacie
Tylko troszkę dałam od siebie

Składniki:
Torebka białego ryżu
kubeczek śmietanki 30%
pół szklanki mleka 2 %
laska wanilii
torebka cukru waniliowego
szczypta soli

30 dag śliwek - to zdaje się renklody? - obranych z pestek i pokrojonych w ćwiartki
3 łyżki brązowego cukru
7 goździków
1 łyżka miodu
1/3 łyżeczki cynamonu
2-3 łyżki wody

Przygotowanie:
Ryż płuczemy na sitku. Zalewamy mlekiem i śmietanką, i na wolnym ogniu doprowadzamy do wrzenia. Wsypujemy cukier, sól i przekrojoną laskę wanilii z której wyskrobaliśmy do ryżu ziarenka. Mieszać trzeba stale, bo ryż przywiera. Będzie wchłaniał śmietankę i mleko, wiec w razie potrzeby można go dolać.
W tym samym czasie w innym rondelku podgrzewamy miód z cukrem i wodą, wrzucamy cynamon i goździki oraz śliwki. Cukier stopi się, śliwki puszczą sok i powstanie gęsty, słodki sos. Tu także trzeba cały czas doglądać, bo łatwo się to przypala.
Gdy śliwki będą miękkie, sos ciągnący się, a ryż dojdzie w mleku - nakładamy sobie jednego i drugiego do miseczki i włączamy film...

sobota, 13 listopada 2010

Randka z kabaczkiem



Rzadko się z nim witam, w sumie bez powodu. W tym roku raptem raz czy dwa dodałam do leczo, nic więcej. Można je stosować prawie do wszystkich przepisów na gulasze, sosy gdzie jest dynia czy cukinia,a le jakoś nie cieszą się podobnym poważaniem.
Żeby ten straszny błąd naprawić, kabaczek dzisiaj w roli głównej. Jako że sprzątam dzisiaj gruntownie i kontempluję świeżo urwaną żaluzję - kto inny z takim impetem wita rano świat, żeby urwać sznurek? - nie rozpisuję się za bardzo...
Na obiad nie zapraszam, bo danie robiłam kiedy jeszcze na drzewach były liście, ale kabaczki dalej na straganach, więc nic straconego.

Kabaczki nadziewane i zapiekane



Składniki:
1 średniej wielkości kabaczek
30 dag mięsa mielonego
2 małe cebule posiekane
torebka ryżu białego, wcześniej ugotowanego
2 pomidory sparzone i pokrojone w kostkę
natka pietruszki
oregano i suszona bazylia
słodka czerwona papryka w proszku
garść sera żółtego startego na dużych oczkach
2 łyżki tartej bułki
łyżka oliwy

Przygotowanie:
Kabaczek kroimy na pół, wydrążamy i podgotowujemy kilka minut we wrzątku. Nie obieramy go, bo rozpadnie się po upieczenie i wyleci nam nadzienie.
Na oliwie podsmażamy cebulę z mięsem, dodajemy ryż, przyprawy i pietruszkę a potem pomidory i wszystko razem przesmażamy.
Do naczynia do zapiekania (wysmarowanego oliwą) wkładamy połówki kabaczka, nadziewamy, posypujemy bułką tartą, potem serem i jeszcze raz bułkę tartą.
Zapiekamy w 180 stopniach ok. 30 minut. Jak wierzch zamieni się w chrupiącą skorupkę, można wyjmować.
Są dwa sposoby jedzenie, albo ze skórką - dla twardzieli, albo dla tych co lubią bawić się w wydłubywanie nadzienia;-)

wtorek, 9 listopada 2010

Kotlety dla młodych duchem



Ludzie mają kłopot z tym, że wyglądają staro - tego, że wygląda się zbyt młodo jak na swój wiek, nikt nie uważa za problem.
Mam 29 lat i od czasu do czasu zdarza mi się być traktowaną protekcjonalnie, bo nie wyglądam na swój wiek. Począwszy od 'tykania mi', przez mówienie mi 'kotuś' przez panie czy panów w urzędach po nienawistne spojrzenia w tramwaju, gdy śmiem zająć wolne miejsce, choć mi się nie należy, bo jestem młoda...
Że nie wspomnę o tym, że bywam proszona o dowód przy zamawianiu alkoholu - ostatnio w zeszły weekend - gdyby nie to, że byłam z mamą, musiałabym pokazać dokumenty. A wczoraj pojawił się przed moimi drzwiami pan zbierający podpisy, który poprosił, żebym zawołała właściciela mieszkania! (wiem, to akurat zabawne;-)

I naprawdę, uwierzcie mi, jakoś mało mnie to bawi i cieszy - raczej powoduje irytację, czasem złość. Staram się więc nadrabiać miną swój młody wygląd i wyglądać 'poważnie', ale tak się zastanawiam czy czasem ludzi młodych nie powinno traktować się tak jak starszych i czemu to nie jest takie oczywiste. Też trzeba mieć zrozumienie dla bolących nóg i ciężkiej torby.
Oczywiście nie ma co generalizować, ale tylko dlatego, że ktoś ma 20 lat, albo na tyle wygląda, nie trzeba mu od razu mówić na 'ty', traktować lekceważąco i zrzucać go z siedzenia czy wpychać się przed niego w kolejkę.
Nie tylko starszym należy się szacunek...

I teraz po tym przydługim wstępie, przejdę do konkretów, czyli do kotletów - nie takich typowych, tylko odmłodzonych. Jeśli komuś znudziły już się standardowe mielone, to myślę, że to może być przed nimi ucieczka.

Mielone z kalafiorem i kapustą pekińską



Składniki:
1 kalafior lub opakowanie mrożonego
10 dag kapusty pekińskiej
30 dag mięsa mielonego wieprz.- woł.
1 jajko
3 łyżki bułki tartej
3 łyżki pestek dyni
1 łyżeczka kuminu
1/2 łyżeczki mielonego imbiru
sól, pieprz
bułka tarta do panierowania

Przygotowanie:
Kalafiora gotujemy, a następnie lekko rozgniatamy widelcem. Kapustę kroimy w paski. Mieszamy z mięsem, jajkiem, bułką, pestkami i przyprawami. Formujemy kotlety, panierujemy i smażymy na oleju.

sobota, 6 listopada 2010

La Sal Gallery - wizyta konieczna



W Warszawie powstało w wakacje niesamowite miejsce - La Sal Gallery na Mokotowskiej 52. To jedyne w Polsce, a może i na świecie miejsce, gdzie można kupić wyselekcjonowane gatunki najlepszych soli z całego świata. Jeśli ktoś uważa, że mamy tylko wybór pomiędzy zwykłą solą jodowaną a tą z Wieliczki to naprawdę poszerzą mu się horyzonty.

Pomysł na sklep powstał podczas kulinarnych podróży właścicieli w różne rejony świata i przypadkiem okazało się, że odkryli niszę rynkową, bo podobnego sklepu nigdzie nie ma. Ze 100 znalezionych ciekawych gatunków soli na całym świecie, wybrali 53 najbardziej interesujące, m.in. z Bali, Boliwii, Peru, Hawajów, Afryki i różnych zakątków Europy.



Wszystkie sole należą do gatunku soli tzw. ‘wykańczających’ (finishing salt), których nie dodaje się do gotowania, tylko używa do posypania podawanej na stół potrawy. Znajdziemy tu więc australijską Murray River, która swój różowy kolor zawdzięcza karotenowi z pancerzy krewetek w rzece, w której ją wydobywano. Są też dwie sole czarne, zabarwione aktywnym węglem, które stanowią doskonałe wykończenie przygotowanego posiłku. Niezwykłe zapachy mają sole wędzone: na drzewie jabłoni czy na drzewie dębowym, na którym leżakowało chardonnay. Do Księgi Guinnesa należy sól japońska o konsystencji mąki, wpisana tam ze względu na swoją zawartość minerałów. Ciekawa jest sól wędzona na łupinie kokosa. Sole mają różne kolory, zapachy, poziomy wilgotności, stan skrystalizowania i kształty; znajdziemy tu płatki, bryłki, piramidki i proszek solny.

Ceny mieszczą się w przedziale od 30 zł za najtańszą, po 160 zł za najdroższą sól z suszonymi truflami. Mnie najbardziej przypadła do gustu sól imbirowa, bardzo wyraźna w smaku, z lekko przydymionym aromatem, jednak kosztowała 80 zł, postanowiłam więc kupić ją następnym razem. Wszystkie sole umieszczone są w identycznych szklanych pojemnikach ustawionych na półce, na wysokości wzroku. Wygląda to trochę jak aptekarska półka z lekami w słojach. Ciekawym pomysłem są zestawy kilku rodzajów soli zapakowanych w probówki, które świetnie zastąpią przysłowiową butelkę wina, z którą udajemy się ‘w gości’. Cena za zestaw: 160 zł.

Wszystkich można powąchać, popróbować i dowiedzieć się czegoś o nich więcej. Mnie po sklepie oprowadzała Pani Kinga Kozłowska Mielczarek, właścicielka, która ma w zanadrzu ciekawe historie o soli. To zresztą nie jedyna jej pasja, ponieważ na piętrze czeka na nas niespodzianka.



Znajdziemy tam wyselekcjonowaną przez właścicielkę biżuterię. Może się takie połączenie wydawać dziwne, sól z bizuterią, ale przecież jedno i drugie to minerały, wydobywane od setek lat w ten sam sposób, wyjaśniła mi Pani Kinga. Cała biżuteria robiona jest ręcznie. Naszyjniki i kolczyki, autorstwa 8 projektantów, podwieszone są w podświetlonych gablotach przywodzących na myśl klatki na okazy entomologiczne. Gdyby było mnie stać na zakupy tutaj, z miejsca nabyłabym niezwykłe naszyjniki-laleczki Servane Gaxotte (ceny do 1600 zł), biżuterię Luisa Morais z elementami kości słoniowej i kamieniami szlachetnymi oraz prace Johnny’ego Ramli, który elementy do swoich wisiorków zbiera na całym świecie. Jeden z jego naszyjników wystąpił nawet w ‘Avatarze’.




Ciekawostka - możemy tu kupić tę samą biżuterię, którą nosi Madonna czy Angelina Jolie! Autorką lekko celtyckich ozdób jest Meksykanka Aurora Lopez Mejia.
Mnie akurat podobały się te najdroższe modele - widać taki gust;-), ale za 200 zł też znajdzie się coś ciekawego.

Wizyta tam strasznie mi się podobała, wyobrażam już sobie jak musi wyglądać taka czarna sól na paście carbonara z krewetkami! Fajnie, że powstają u nas takie miejsca, strasznie zazdrościłam właścicielce, że wpadła na tak świetny pomysł i ze swojej pasji uczyniła sposób na życie. Mam nadzieję, że ja kiedyś też wpadnę na swoją "La Sal Gallery".

La Sal Gallery, ul. Mokotowska 52, Warszawa

środa, 3 listopada 2010

Wiejsko- chińsko



Wiem, tytuł posta raczej kiepski, chyba mało zachęcający?
Danie natomiast bardzo fajne i szybkie. Robione jeszcze kiedy była obecna świeża fasolka szparagowa, ale niedawno robiłam je ponownie z mrożoną i prawie się nie różniło. Opuściłam się ostatnio w blogowaniu, ale na kilka dni pojechałam do domu, z kotem, klnąc na czym świat stoi komunikację miejską, ruch drogowy w ogóle i wszelkie życie na ziemi.
Mało to humanistyczne, ale jak tu się oddawać refleksji czy melancholii właściwej dla Święta Zmarłych czy Zaduszek kiedy stale ktoś cię szturcha, skrobie pięty, popycha i tak dalej? No nie wiem, ale wydaje mi się, że akurat 1 listopada to najmniej można powspominać bliskich. Chodzi o to, żeby spotkać dawno nie widzianą rodzinę, popatrzeć na znajomych, którzy się roztyli i zbrzydli, porównać odzienia wierzchnie mijanych ludzi i wymienić zdawkowe uprzejmości z rodziną opiekującą się sąsiednim grobem...

Jak byłam mała, to kręciły mnie te wszystkie lampki, zapach stearyny i czekałam aż się ściemni i zrobi nastrojowo. Miały też swój udział w tej przyjemności gofry czy rurki kupowane pod cmentarzem... Teraz niewiele z tego zostało, chyba szkoda...

W każdym razie, wracając z cmentarza, po długim staniu i chodzeniu, warto było się pożywić, bo gofrów w tym roku nie jadłam, nawet rurki z bitą śmietaną, nawet obwarzanka:-(

Fasolka szparagowa z kiełbaskami i ryżem




Składniki:
300 gr. pokrojonej na kawałki fasolki szparagowej
kawałek ostrej kiełbasy wędzonej, najlepiej gdyby to było chorizo, ale cóż...
1 torebka mieszanki ryżu białego z dzikim
pęczek dymki
2 ząbki czosnku
sok z cytryny
kilka łyżek oliwy
3 łyżki sosu sojowego ciemnego
kilka listków bazylii

Przygotowanie:
Kiełbaski opiekamy na patelni z czosnkiem pokrojonym w plasterki. Dodajemy surową fasolkę (lub lekko podgotowaną gdy zamrożona) i smażymy chwilę żeby była chrupka. Dodajemy wcześniej ugotowany ryż, sos sojowy, bazylię i dymkę - i podsmażamy kilka minut. Na koniec skrapiamy sokiem z cytryny i posypujemy jeszcze świeżą dymką.

Przepis pojawił się kilka numerów temu w Kuchni.