czwartek, 28 października 2010

Po sefardyjsku



I co tu można napisać o dyni więcej, kiedy czytało się posta Bei? Chyba niewiele...

Napiszę więc tylko, że ten przepis to początek mojej znajomości z Malką Kafką i proponowaną przez nią nowoczesną kuchnią żydowską. Polecam jej pięknie wydaną książkę "Żydowskie przysmaki". Malka to kobieta aktywna, członkini polskiego oddziału paramasońskiej organizacji żydowskiej w Polsce o nazwie "B'nai B'rith", która niedawno otworzyła w Warszawie nowe świetne lokale. Tel Aviv Cafe + Deli to pierwsza koszerna wegetariańska kawiarnia w mieście, w której można pogadać, pooglądać zdjęcia, dowiedzieć się czegoś o kulturze, historii i obrządkach żydowskich i po prostu zjeść, ciasta czy potrawkę z cieciorki czyli potrawy, które znamy też z innych kuchni bliskowschodnich. Nie znajdziemy tam gęsiego pipka czy chałwy, które zwyczajowo kojarzą się nam z tą kuchnią. Są tu potrawy bardziej orientalne, korzenne, jak przykładowo zupa marokańska, na którą przepis podobno pochodzi prosto z Maroka (nie z żadnej książki kucharskiej). Niedawno do Tel Awiwu dołączyła humuserię Yaffo w al. Niepodległości 217 a zaraz potem winiarnię Haifa, w której sprzedaje wina głównie izraelskie, zupełnie nam nie znane. Podobno warto tam zamówić kawę z kardamonem i marokańską herbatę z miętą nana...

Dodaję więc przepis autorstwa Malki, choć prawdę mówiąc nie wiem czy to dalej to samo, kiedy do przepisu dodałam marchewkę i czerwoną paprykę...



Danie dodaję do dyniowego festiwalu


Dynia po sefardyjsku




Składniki:
kilogram dyni, pokrojonej w kostkę
4 ząbki czosnku (w oryginale 8)
1 średnia cebula pokrojona w kostkę
czerwona papryka pokrojona w kostkę
2 marchewki pokrojone w plasterki
puszka pomidorów (w przepisie były to 2 łyżki + 2 łyżki koncentratu)
mała papryczka chili, posiekana
sok z limonki (w przepisie sok z cytryny)
1 łyżeczka kuminu, słodkiej papryki
1/2 łyżeczki curry
1 łyżeczka startego imbiru (w przepisie był mielony imbir)
oliwa z oliwek
posiekana świeża kolendra
sól, cukier do smaku

Przygotowanie:
Rozgrzewamy w garnku oliwę, przesmażamy z cebulą i połową wyciśniętego czosnku. Dodajemy dynię, marchew i paprykę, przesmażamy, dusimy pod przykryciem kilka minut. Dodajemy przyprawy, mieszamy, potem wrzucamy chili i pomidory, sól i cukier do smaku i dusimy do miękkości aż płyn odparuje.
Gdy potrawa trochę przestygnie, odkładamy część do miseczki i miksujemy lub rozgniatamy widelcem. Wrzucamy z powrotem do garnka - wtedy potrawa się zagęści, dodajemy czosnek, sok z limonki i podgrzewamy. Posypujemy świeżą kolendrą.

Podobno powinno się to podawać z rybami czy drobiem, ale według mnie to samodzielne danie i nic więcej mu nie trzeba. Piękne, kolorowe danie, które swoim zapachem zwala z nóg.

poniedziałek, 25 października 2010

Ostatni dzwonek na likier



Widzę, że gdzieniegdzie już zaczęły się przygotowania do świąt. Szykuje się ciasto na pierniki, które musi odstać kilka tygodni, kisi się kapusta a grzyby suszą na strychu. U nas w zacienionym miejscu, okryty zapomnieniem, stoi bożonarodzeniowy likier, który nabiera smaku. Ostry, rozgrzewający, o przydymionym aromacie suszonych śliwek i zapachu goździków. Warto włożyć w niego trochę więcej pracy i ćwiczyć cierpliwość, bo potem jest jak znalazł do piernika czy czekoladowego ciasta po długim, mroźnym spacerze.
To już niemal ostatni moment, żeby go zrobić - żeby był gotowy na święta...

Likier bożonarodzeniowy





Składniki:
0,7 litra koniaku(brandy) - może też być po prostu wódka
12 dkg suszonych śliwek
12 dkg suszonych fig
5 dkg daktyli ( bez pestek)
3 dkg rodzynek
1/2 laski wanilii
3 goździki
3 ziarnka pieprzu
odrobina kardamonu
2 łyżki miodu
12,5 dkg brązowego cukru kandyzowanego w łupkach

Przygotowanie:
Suszone owoce umyć, wymieszać. Zalać połową koniaku, przykryć i odstawić na 24 godziny. Potem dodać przyprawy, cukier kandyzowany i zalać wszystko resztą alkoholu.

Likier powinien dojrzewać około 4 tygodni, potem należy odsączyć owoce, likier przefiltrować przez gazę i znów odstawić na miesiąc. Na dole osadzi się osad (widać na zdjęciu), którym nie należy się przejmować, tak ma być, tylko trzeba pamiętać o wstrząśnięciu przed nalaniem.

Smakuje tylko w towarzystwie;-)

piątek, 22 października 2010

Natura Food








W miniony weekend w łódzkiej hali Expo odbywały się 3 targi naturalnej żywności Natura Food. Program wydawał się bardzo interesujący. Planowałam pochodzić na pokazy gotowania, iść na konferencję op nowych trendach na rynku ekologicznym a przede wszystkim iść na wyczekiwane Laboratoria Smaku organizowane przez Slow Food. Szczególnie cieszyłam się na warsztaty z serów długo dojrzewających, gdzie w degustacji miały być takie gatunki jak Bursztyn, Rubin, Carski, Marbier, Ser Smażony z Nowego Tomyśla oraz eksperymentalny Oscypek z porostem pleśni.
Niestety z konieczności musiałam zaliczyć opcję minimum. Udało mi sie więc tylko zwiedzić targi, popróbować - i to nie wszystkiego, bo żołądek był chory, i zrobić bardzo niewielkie zakupy.





Niestety kupowanie wędzonych kiełbas czy śmierdzących serów mogłoby być problematyczne, gdyż zaraz potem leciałam na pokazy mody z łódzkiego Fashion Week.
Polecić mogę na pewno oscypki z Bacówki - Towary Tradycyjne, Miodowe Piwo Krajan, które znam skądinąd, Piekarnię Grabowski, gdzie kupiłam rewelacyjny kulebiak,
Próbowałam świetnego smalcu robionego na oleju kokosowym, i jest to zdecydowanie zakup na najbliższy tydzień, świetnie zastępuje smalec, ma mnóstwo wartości odżywczych, dobrze robi na cerę i podobno na przemianę materii. Pani powiedziała mi nawet, że jeśli zastąpi się nim masło na kanapce to nawet się chudnie. Nie jestem przekonana, ale nie chciałam się kłócić z profesjonalistką...



W ogóle byłam zaskoczona atmosferą na targach. Wystarczyło tylko podejść do stoiska a od razu znajdował się przy Tobie ktoś, kto z pasją opowiadał jak produkuje się jego towary, z jakich technik korzystają, składników i co sprawia, że ich produkty są najlepsze.




Dawno się tak dobrze nie bawiłam, można było wypytywać, wykazywać się olbrzymia ignorancją a cierpliwi i dumni z siebie właściciele stoisk chętnie wprowadzali odwiedzających w tajniki swojej pasji. Oczywiście sporo było osób przypadkowych, które przyszły się najeść za darmo, ale widziałam kilka zażartych dyskusji na temat wyższości piwa ciemnego nad jasnym;-)





Ceny były naturalnie wyższe niż w normalnych sklepach, ale i tańsze niż gdybyśmy mieli kupować u tych dostawców na co dzień. Poza tym, były tam produkty, które nie sa łatwo dostępne na co dzień, no i mozna je było na żywo zobaczyć powąchać. Była nawet słynna Manufaktura Czekolady;-)
Ciekawe, że tradycja tradycją, ale niemal wszyscy wystawcy mają już swoje strony internetowe a tam sklepy on-line, co w końcu nie powinno chyba zaskakiwać. Cieszyło mnie, że na targi przyszły całe rodziny i widziałam wiele osób z całymi reklamówkami jedzenia. Widać nie wszyscy kupują wędlinę w supermarkecie...

Ja mając ograniczoną pojemność torebki kupiłam tylko naturalny sok rabarbarowy (soki Maurera - świetne połączenia smaków, całkowicie naturalne i bez cukru), jagodową konfiturę prosto z Borów Tucholskich od pana Stefana Skwierawskiego i herbatkę migdałową na piękną cerę hyperica natura

Na następną edycję wybiorę się z samochodem dostawczym...

wtorek, 19 października 2010

Walka z żywiołem




Ostatnie kilka dni wyczerpało mnie zupełnie. Weekend miał być gorący, bo w Łodzi odbywał się zarówno festiwal designu, Fashion Week i jeszcze targi żywności naturalnej. I jeszcze miałam mieć gościa w domu w tym czasie. W czwartek wieczorem zaczęła się u mnie nagła grypa jelitowa i trzymała mnie w domu przez cały piątek. Nigdy w życiu tego nie miałam i wydawało mi się, że skonam marnie na własnej kanapie.

Skutki tego odczuwam właściwie do dziś, żołądek nagle okazał się bardzo delikatny, ale najgorsze z tego wszystkiego jest to, że ominęła mnie część zaplanowanych skrupulatnie z kalendarzem i planami festiwalowymi wydarzeń. Musiałam opuścić mnóstwo imprez, niestety tych kulinarnych też. O tym jednak napiszę w kolejnym poście...

Teraz niestety muszę się oszczędzać kulinarnie przez kilka dni, żeby wszystko wróciło do normy. Nie za dużo przypraw, nie za ciepłe, w umiarkowanej ilości i najlepiej bez konserwantów - ale to nie zmartwienie, bo i tak gotuję cały czas.

Dziś podaję więc sałatkę obiadową na zimno, podpatrzoną u moich ulubionych kucharek z Ustronia Morskiego. Żołądek dał mi znać, że był po niej zadowolony;-)

Sałatka kalafiorowa




Składniki:
1/2 ugotowanego na pół twardo kalafiora
1 pomidor, normalnie nie obieram ze skórki
1 papryka czerwona
1 jajo na twardo
świeży szczypiorek

sos:
1/2 kubeczka jogurtu naturalnego
2 łyżki majonezu
szczypta czerwonej papryki słodkiej
pieprz ziołowy, sól
kilka kropli soku z cytryny


Przygotowanie:
Do miski wrzucić różyczki kalafiora, pokroić dowolnie paprykę, pomidora, jajko - nie mieszać, tylko lekko wzruszyć. Posypać szczypiorkiem.
Przygotować sos z podanych składników z 15 minut wcześniej, żeby się przegryzł. Polać sałatkę, nie mieszać, zajadać.

Proste, prawda?

środa, 13 października 2010

Curry z kokosem



Widzę, że mnie naszło na słoneczne kolory, tak jakoś się układa...
Inspirację daje mi dalej akcja na Durszlaku utworzona przez Kokoko.


Pisałam niedawno w komentarzach, że będąc w Empiku dojrzałam fajną pozycję, "Kuchnia indyjska" wydawnictwa Publicat - dodana już do listy zakupów. Zanim kupię Ramsaya...
Pisała mi dziś przyjaciółka, że Amazon zrobił darmowe dostawy do Polski, co warto chyba wykorzystać, jeśli ktoś robi zakupy zagraniczne. Niestety przesyłka to zwykle koszt ok. 25 zł, czyli mniejszej książki, a teraz można to wyeliminować.

PS: W ten weekend w Łodzi odbywają się targi żywności naturalnej Natura Food, na które warto się wybrać. Ja będę na pewno, jakoś rozplanuję to tak, żeby pomiędzy pokazami Fashion Week i wystawami Łódź Design Festival znaleźć na to parę godzin. Wezmę aparat, będą więc i zdjęcia.
Tu można o tym poczytać.

Zapraszam więc na kokosowe curry, raczej łagodne w smaku, lekko słodkie, dla początkujących w tych smakach (bo gardła nie wypala;-)

Kokosowe curry z kurczakiem i ananasem




Składniki:
duża pierś kurczaka
2 małe cebule pokrojone w piórka
2 łyżki rodzynek
1/2 puszki ananasa
1/2 opakowanie płatków kokosowych (jakieś 50 gr. mniej więcej)
100 ml mleka kokosowego
kilka łyżek gęstej śmietany
2 łyżeczki curry
1 łyżeczka kurkumy
kolendra świeża
szczypta anyżu
oliwa, sól, pieprz

Przygotowanie:
Piersi kurczaka pokrój w kostkę, dopraw solą i pieprzem. Cebulę zeszklij na oliwie, dodaj mięso, podsmaż. Dodaj w trakcie curry, kurkumę i anyż. Wymieszaj.
Wlej mleczko kokosowe, dodaj rodzynki i płatki kokosowe. Chwilę podduś. Dodaj ananasa i gotuj kilka minut. Na końcu można zagęścić curry jeszcze śmietaną - ale nie jest to konieczne. Danie warto posypać świeżą kolendrą, jeśli jest pod ręką.
Podawać z białym ryżem lub ryżem basmati.

niedziela, 10 października 2010

Danie z dyni



Leci sobie z boku DD TVN i Robert Sowa przygotowuje dynię. U mnie dziś też dynia, podobnie jak w wielu domach pewnie. Jeśli miałabym wymyśleć symbol jesieni, to dynia, obok kasztanów, najlepiej mi się wizualizuje. Za każdym razem kiedy przechodzę obok jakiegoś straganu, to mam chęć ją kupić, tak na zapas. Lubię na nią patrzeć, głupio to brzmi, ale wydaje mi się radosna. Ostatnio dorwałam takie mały ozdobne dyńki, którym nie mogłam się po prostu oprzeć. Niech cieszą oko.

Gorzej, gdy przychodzi do obierania... Tego nie znoszę, i robię to z prawdziwą niechęcią. Kiedyś na studiach, pracując w klubie nocnym, musiałam na Halloween wydrążyć i wyciąć 12 dyń. Może stąd ta niechęć... Zawsze mnie bawi jak czytam o krojeniu dyni w ładną kostkę, mnie zwykle wychodzą trapezy, wielościany i inne figury nienazwane, ale fakt, że mistrzynią prac manualnych nigdy nie byłam;-)



Dzisiejsze danie pochodzi z rewelacyjnej książki "Kuchnia wegetariańska świata" Angeliki Ilies, wydanej przez Muzę. Zobaczyłam ją kiedyś w antykwariacie i wzięłam jako prezent dla przyjaciółki wegetarianki. Ale jak przejrzałam ją w domu, wiedziałam, że już jej nie oddam. Świetne przepisy, pogrupowane na różne obszary świata. Stany Zjednoczone (wcale nie ma tu hamburgerów!), Karaiby, Afryka, Indie, Kraje Arabskie. Dania są proste, oryginalne, pokazują jak fascynujące może być niejedzenie mięsa. Podoba mi się też fotografia w tej książce, jest ilustracyjna a nie artystyczna. Nieprzekombinowana to dobre słowo - to danie jest tu na pierwszym miejscu a nie stylizacja.

Moje danie z dyni pochodzi więc z USA, starcza na jakieś trzy razy i ma ok. 400 kalorii na porcję. Jest to potrawa tzw. "jednogarnkowa", szybko się ją gotuje i nie ma za dużo zmywania. To lubię

Gulasz z dyni



Składniki:
Kawał dyni o wadze 1,5 - 2 kg, pokrojonej w miarę możliwości w kostkę
2 białe cebule, pokrojone w ćwierćplastry
1 zielona papryka, pokrojona w paski
1 papryczka chili (ja użyłam płatków suszonych)
3 pomidory, sparzone i pokrojone w dużą kostkę
1/2 kg fasolki szparagowej, pokrojonej na półstrączki
3 ząbki czosnku, posiekane
puszka kukurydzy konserwowej
350 ml wywaru z warzyw
sól, pieprz, cukier
szczypta kolendry i kuminu, trochę harissy, 3 łyżki ketchupu Włocławek (to dodałam od siebie)

Przygotowanie:
W dużym garnku podgrzewamy oliwę i wrzucamy cebulę, czosnek i przyprawy z harissą. Dodajemy miąższ z dyni, mieszamy chwilę a potem dusimy jak dynia lekko puści sok. Dodajemy papryki i fasolkę i wlewamy połowę wywaru. Dusimy. Po ok. 10 minutach wrzucamy kukurydzę i pomidory, jeszcze dusimy kilka minut, dolewając bulionu jeśli trzeba. Doprawiamy solą, pieprzem i cukrem oraz dodajemy ketchup.
Napełniamy miseczki i jemy, z dokładką!

Danie dołączyłabym do akcji Bei Festiwal Dyni, ale nie chciałam czekać aż do końca października z publikacją. Zrobię po prostu coś nowego...

środa, 6 października 2010

Indyjska bomba z przyprawami




W Łodzi splajtowała niedawno kolejna restauracja hinduska, o której kiedyś tu pisałam. Niepostrzeżenie zniknęła z horyzontu, zostawiając po sobie całkiem miłe wspomnienie. Szkoda. Zastanawia mnie tylko dlaczego kuchnia indyjska jest tak mało popularna u nas. Czy irytuje nas ilość przypraw, ich nasycenie, czy może fakt, że na tradycyjny indyjski posiłek składa się wiele dań a nie jedno solidne, jak u nas? A może niechętnie używamy palców do jedzenia?
Pewnie wpływ ma na po trosze każda z tych rzeczy, a najbardziej fakt, że nie znamy jej tak dobrze jak kuchni meksykańskiej, włoskiej czy chińskiej. Czyli widocznie potrzeba jeszcze trochę wody w młynie i wszystko będzie dobrze.
Ja tam uwielbiam indyjskie smaki, baraninę, curry i mango lussi. I choć kiedyś nie lubiłam ostrych przypraw, teraz coraz bardziej ciesze się na porządne pieczenie w żołądku.
Mam sporo indyjskich przepisów, 1 książkę, kilka rozdziałów w innych zbiorówkach jak "Kuchnie świata", ale marzy mi się ostatnio kupno rewelacyjnej pozycji Gordona Ramsaya (tu można kupić), "Great Escape". Tylko lista książek długa i rośnie, a stale coś wskakuje przed nią. Będzie jeszcze musiała chwilę poczekać.
Ucieszyłam się na akcję z kuchnią indyjską, może uda mi się dodać ze 2-3 rzeczy. Może jakieś nowe inspiracje dojdą. Akcję organizuje Ko ko ko, zapraszam do niej.



Na początek przepis, który zaczerpnęłam z programu "Sobota w kuchni", i trochę zmodyfikowałam. W końcu jedną z zasad tej kuchni jest eksperymentowanie a nie trzymanie się sztywno podanych składników i proporcji.

Ziemniaki po bombajsku




Składniki:
ok. 1 kilograma ziemniaków, najlepiej irg, powinny być zwarte, o miąższu nierozsypującym się
2-3 pomidory, obrane ze skórki
1 łyżeczka nasion gorczycy białej
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka garam masala
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka kuminu
1/2 łyżeczki płatków chili lub 1/2 papryczki chili
1/2 łyżeczki ziaren kozieradki, które ucieram w moździerzu
1/2 łyżeczki szafranu indyjskiego
1 łyżka startego świeżego imbiru
szczypta soli
kilka łyżek oleju
szklanka bulionu warzywnego
garść świeżej kolendry

Przygotowanie:
Pomidory pokroić w kostkę, nie odlewać soku. Ziemniaki obrać i pokroić w kostkę. Naszykować sobie wcześniej talerz z odmierzonymi przyprawami.
Najlepiej danie to robić w woku. Rozgrzewamy olej i wrzucamy wszystkie przyprawy, energicznie mieszając drewnianą łyżką aby się nie przypaliły. Wrzucamy ziemniaki i dokładnie mieszamy aby pokryły się przyprawami. Wlewamy połowę bulionu i doprowadzamy do wrzenia. Ja lubię ziemniaki półtwarde, więc gotuję je jakieś 8 minut. Po 5 minutach wrzucam pomidory i dolewam bulionu. Na koniec wrzucam świeżą posiekaną kolendrę i wyłączam gaz. Po wierzchu też posypuję ziołami.
Danie podaję zawsze z kefirem lub osolonym jogurtem. Pali, więc takie domowej roboty lussi nadaje się rewelacyjnie.

sobota, 2 października 2010

Żółty zamiast słońca



Podobno żółty działa pobudzająco i energetyzująco, krótko mówiąc, nastraja dobrze do życia. Nigdy nie przepadałam za tym kolorem, a na pomarańczowy to już jestem normalnie uczulona. Moje kolory to raczej czerń, szarość, butelkowa zieleń, różne odcienie fioletu, fuksja. W takich barwach czuję się bezpiecznie, kolory słoneczne w dużym natężeniu mnie drażnią.
Mam to posunięte do tego stopnia, że całe mieszkanie zrobiłam sobie w takiej ciemnej kolorystyce. Wino na ścianach, oliwka i czarna tapeta. Nie powiem żeby to był dobry pomysł, bo teraz często żartuję, że wracam do mojej 'trumny' a nie do domu. Ale na pewno jest stylowo, to trzeba przyznać.
Te słoneczne kolory toleruję tylko w jedzeniu. Żółta cukinia, kabaczek, dynia, papryka. Dla nich zrobię wyjątek. Dynia już leży na balkonie, więc pewnie pojawi się w kolejnym poście a gotową mam już zupę z cukinii, prosta do zrobienia a wygląda efektownie na talerzu. Nie jestem pewna, ale przepis mam chyba od Nigelli, trochę uległ z czasem zmianie.

Żółta zupa z cukinii



Składniki:
1 duża żółta cukinia (czasami robię wersję z żółtym kabaczkiem)
1 cytryna
1 duża biała cebula
1 litr rosołu z kury
1 torebka ryżu basmati
1 łyżeczka kurkumy
1/2 łyżeczki suszonego tymianku
1/2 łyżeczki szafrany
świeży koperek
2 łyżki oliwy

Przygotowanie:
Ryż ugotować na pół twardo. Cukinię obrać, pokroić w kostkę. Zetrzeć skórkę z cytryny, cebulę pokroić w kostkę. Na oliwie podsmażyć cebulę z cukinią i kurkumą, dodać skórkę i jeszcze chwilę podsmażyć. Wlać bulion i zagotować. Wlać sok z połówki cytryny, wsypać tymianek i szafran i jeszcze pogotować na wolnym ogniu. Wrzucić ryż i chwilę pogotować. Jeśli trzeba, posolić. Posypać zupę świeżym koperkiem.
Jeśli ktoś nie lubi zup z ryżem, może go nie dodawać, a zupę jeść z groszkiem ptysiowym. Wtedy też dobre.