wtorek, 27 kwietnia 2010

Wirtualna książka kucharska



Internet wkracza w coraz więcej dziedzin naszego życia i stara się nimi koniecznie zawładnąć. Skoro można już zamawiać produkty przez Internet, znajdować w nim same przepisy i robić mobilne listy zakupów, to może warto stworzyć internetową bibliotekę, wirtualną książkę kucharską?
Byłby wtedy raz na zawsze koniec z rozpaczliwym szukaniem wyciętych ze starych gazet przepisów i upychaniem ich z powrotem w szufladach. Niestety, na ten pomysł już ktoś wpadł. My możemy się teraz tylko dołączyć, lub udoskonalić serwis.

Strona Eat Your Books pozwala na przeszukanie zbioru 16 tysięcy książek kucharskich dostępnych w jej zbiorach. Pod ręką mamy więc około 200 tysięcy przepisów, a ich liczba sukcesywnie rośnie. Można przejrzeć je według autorów, nazw przepisów, składników, typu potraw.



Przykładowo, jeśli szukamy przepisu na zupę z zielonego groszku, a kojarzymy mniej więcej gdzie ją widziałyśmy, możemy sprawdzić czy w książkach Jamiego Olivera nie pojawia się takie danie. Jeśli nie pamiętamy proporcji albo nie możemy sobie przypomnieć w której książce go widziałyśmy, wystarczy kilka danych żeby strona pomogła nam szukać. W podobny sposób można szukać przepisu według kategorii smakowych czy kuchni narodowych

Wykupując abonament na rok, za 25 dolarów, lub dożywotnio za 50 dolarów, można odnaleźć tu swoje ulubione książki kucharskie i zamieścić przepisy zalęgające szuflady. Ciekawa jest aplikacja, dzięki której wpisując składniki znajdujące się w naszej lodówce, możemy dostać przepis na konkretne danie. Wystarczy tylko wpisać: cebula, por, czosnek by otrzymać kombinację dań zawierającą niewiele więcej ponad te trzy produkty.

Eat your books pozwala też przygotować jadłospis na cały tydzień, rozpisany na kolejne dni czy ułożyć porządną listę zakupów do ustalonego już jadłospisu. Z taką wydrukowaną kartką bez problemu zrobimy zakupy w markecie.

Podoba mi się też (bo zalogowałam się na darmowy, 30-dniowy próbny okres), że można oznaczyć przepisy zapisane na naszej karcie jako ‘ulubione’ czy te ‘do wykorzystania’. No i część newsowa jest ciekawa, bo można być na bieżąco z kulinarnymi wydarzeniami z całego świata, poznać nowych interesujących autorów, nowe restauracje czy trendy kulinarne.

Fajnie, że powstają takie nowe możliwości, które mają nam z założenia ułatwić życie. Witam się z nimi otwarcie i kibicuję, ale fakt, że jednak po chwili pierwszej fascynacji wracam z powrotem do książek w realu, które pachną, które można podotykać i zabrać ze sobą do parku czy gdzieś w drogę. Pod tym względem jestem tradycjonalistką.

Zdjęcie na otwarciu posta: sxc

sobota, 24 kwietnia 2010

Z Malezji do Łodzi



Fascynuje mnie jak danie, którego ktoś spróbował będąc w Kuala Lumpur na wakacjach trafia potem na mój talerz. Autorka My Kitchen Snippets mieszka na stałe w USA, ale urodziła się w Malezji. Będąc tam w ramach odświeżania znajomości ze swoją rodzimą kulturą, zjadła pyszne żeberka z ananasem w prowincji Sedang. Potem próbowała ten smak odnaleźć w swojej kuchni. Nie miała żeberek, spróbowała więc z kurczakiem. Tak powstało pyszne, słodko-kwaśne danie (tutaj oryginalny przepis), które na pewno zostanie w moim segregatorze.

Jako że niedawno zakupiłam nową książkę, o kuchni tajskiej, i trochę ciekawych przypraw (nieocenione w tym względzie Allegro), będzie pewnie więcej kuchni orientalnej.
A, i właśnie jedzie do mnie z Turcji nowy zapas szafranu, tym razem, mam nadzieję, uchowa się przed rozmaitymi łakomymi stworzeniami.

Do przepisu wprowadziłam małe modyfikacje: zamiast sosu śliwkowego dałam sos chili z limonką i kolendrą, i dołożyłam też 2 maleńkie łodyżki selera naciowego z liśćmi, co fajnie równoważyło słodycz ananasa i sosu nutką goryczki. Dałam też więcej czosnku i imbiru.

Kurczak z ananasem i imbirem




Składniki:
pierś kurczaka pokrojona w kostkę
czerwona papryka pokrojona w kostkę
2 dymki
4 ząbki czosnku
2 łodyżki selera naciowego
łyżka startego imbiru
4 plastry ananasa pokrojonego w kostkę

Marynata do kurczaka:
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka octu ryżowego
1/2 łyżeczki cukru
1/2 łyżeczki słodkiej papryki
1/4 łyżeczki soli

Sos:
1 łyżka ketchupu
1 łyżka sosu chili z limonką i kolendrą Tao Tao
1 łyżka octu ryżowego
1/2 łyżeczki ciemnego sosu sojowego
1/2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka brązowego cukru
trochę ponad 1/2 szklanki bulionu z kury
sól, pieprz

Przygotowanie:
Marynuj kurczaka w woreczku przez 30 minut. W woku podsmaż na oleju kurczaka. Będzie przywierał, staraj się więc lekko go przewracać drewnianą łopatką. Odłóż go na bok, razem z sokiem który puścił. W woku na świeżej oliwie podsmaż czosnek pokrojony na plasterki, imbir i seler. Mieszaj aż lekko zbrązowieje. Dodaj wymieszany dobrze sos i zagotuj. Dodaj ananasa i paprykę. Podsmaż chwilę i dodaj kurczaka. Mieszaj mocno aż wszystko się połączy a sos zgęstnieje.
Podawaj z ciepłym ryżem.

Marynata do kurczaka jest rewelacyjna, dzięki temu jest on potem bardzo delikatny z lekko-chrupką skórką na wierzchu.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Klopsiki z kiełbasek


Jeszcze mieszkając w domu z mamą zbierałam przepisy. Z gazet, telewizji, gdzieś zasłyszane. Odkładane do jakiejś wielkiej teczki.
Książki kucharskie zaczęłam jednak kupować dopiero jak wyprowadziłam się do siebie. Bo jednak dom bez książki kucharskiej to nie dom. Na honorowym miejscu powinna stać taka "Kuchnia Polska", gruba jak cegła, w której są wszystkie przepisy tzw. domowe, które można sobie wymarzyć. Z takiej książki korzysta się potem latami i przekazuje kolejnym pokoleniom.

Tę już mam, kompletuję więc inne. Książki Jamiego Olivera czy Gordona Ramseya to dziś podstawa, jakimś cudem nie mam jednak nic Nigelli, co kiedyś będzie trzeba naprawić. Jak już zacznie się je kupować, nie można przestać. Szuka się po allegro, antykwariatach, na ebayu. Bo właśnie po kilku polskich pozycjach, lub po polsku wydanych, nabiera się apetytu na książki zagraniczne. Polecone przez innych blogerów (jak Bill Granger poznany dzięki Almost Bourdain, którego pierwsza książka po polsku wyjdzie już w czerwcu), lub nawet ich autorstwa, jak Clotilde Dusoulier. Kupuje się książki omawiające konkretną kuchnię, ostatnio szukam dobrej tajskiej, a zaraz potem eseje kulinarne, opowieści z życia kucharzy czy kulinarnych pasjonatów. Polecam szczególnie M.F.K. Fisher czy Julię Child, której "Moje życie we Francji" ukaże się w czerwcu nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Pięknie wydane zdobią półkę i dają pocieszenie. Nie należę do osób, które robią sie głodne po przeglądaniu takiej książki, ja przeciwnie, najadam się nimi. Planuję kolejne posiłki, czuję na języku smak i nie muszę od razu sięgać po batonik.
Jednak sterta przepisów do wypróbowania rośnie, obawiam się, że z tym dożywotnio będę już w niedoczasie.

Tagliatelle carbonara z klopsikami z białej kiełbasy



Przepis pochodzi z, na pewno wielu osobom znanej, "Włoskiej wyprawy Jamiego"

Składniki na 2 osoby:
300 gr. makaronu, ja użyłam tagliatelle ale Jamie polecał jeść z linguine
3 niewielkie białe surowe kiełbaski
100 gr. wędzonego boczku
2 żółtka
pół kubeczka kremówki, jakieś 60 ml
skórka z połówki cytryny
świeżo starty parmezan - 100 gr, u mnie był to jednak ementaler dla ścisłości
natka pietruszki
oliwa, sól, pieprz
łyżka mąki

Przygotowanie:
Natnij flaki kiełbasek i wyciskaj małe kulki obtaczając je lekko w mące - układaj na blacie. Rozgrzej patelnię z oliwą, usmaż kulki na złoty brązowy kolor, dodaj boczek lub pancettę i smaż aż się zrumieni.
W międzyczasie gotuj już makaron według przepisu na opakowaniu.

W misce ubij żółtka z kremówką (może być trzepaczką). Dodaj połowę parmezanu, skórkę z cytryny i pietruszkę - wymieszaj na gładką masę.
Makaron odsącz, zostawiając jednak 1/3 szklanki wody z gotowania.
Wrzuć go z powrotem do garnka, dodaj trochę wody z gotowania i wymieszaj, żeby się nie kleił, dodaj sos, szybko połącz z makaronem. Trzeba to robić sprawnie, jednak nie ma obawy żeby jajko się ścięło w zetknięciu z makaronem. Dodaj kulki mięsne i boczek. Jeśli danie wyda ci się za suche, dolej resztę wody z gotowania.

Posyp resztą startego sera i natką pietruszki. Posyp świeżo zmielonym pieprzem.
Rewelacyjne, bardzo smaczne danie, a kulki z białych kiełbasek od tego czasu stosuję często i do innych potraw.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Czosnek party - zupa czosnkowa



Spodobał mi się ten pomysł od razu. Gdy Kuchnia Ireny i Andrzeja zaproponowała na Durszlaku Dzień Czosnku (tutaj), zaraz się dołączyłam.
Nie będę się rozpisywała o właściwościach czosnku, bo to nudne i każdy wie, ale powiem tylko, że choć rzadko występuje w roli głównej, nie można się bez niego w kuchni obyć, podobnie jak bez cebuli.
Choć zwykle znajduje się na końcu składników przepisu, potrafi zdominować całą potrawę, nadać jej specjalny, na długo potem odczuwalny w ustach smak.

Kiedyś moja koleżanka opowiadała mi, że razem ze znajomymi lubią sobie czasem urządzić czosnkową imprezę. Wtedy jedzą same potrawy z czosnkiem, śmieją się z otwartymi ustami i nie przejmują się, że ktoś im powie, że powinni poczęstować się gumą do żucia. Pisałabym się na taką imprezę bez pytania o menu.

Proponuję dziś zupę, która ma w sobie masę czosnku a którego wcale nie czuć potem na języku. Jest słodkawa, pachnąca i bardzo sycąca już po małej miseczce. Następnym razem spróbuję popracować nad jej kolorem, ale to był mój pierwszy raz z tym przepisem. Darujcie więc jej brunatność, smak to wynagradza.

Zupa czosnkowa



Składniki:
pół główki czosnku, dałam jakieś 8 ząbków
2 średniej wielkości białe cebule
litr wywaru z kury lub warzywnego
2 jajka
2 łyżki oliwy
łyżeczka kolendry
bochenek chleba o grubej skórce

Przygotowanie:
Cebule obieramy i kroimy w grubszą kostkę, czosnek obieramy i siekamy na kawałki. Wrzucamy na gorącą oliwę i posypujemy kolendrą. Smażymy w garnku aż zmiękną. Zalewamy bulionem i gotujemy kilka minut, dosalamy i dopieprzamy do smaku.
Gdy zupa lekko przestygnie, wbijamy rozbełtane wcześniej jajka i energicznie mieszamy aby roztrzepały się w zupie.
Odkrawamy wierzch chleba i wybieramy miąższ z środka. W przepisie polecano bochenek z pszennej mąki, ja jednak użyłam ciemnego chleba z ziarnami. Miąższ wrzucamy kawałkami do garnka i miksujemy blenderem. Trzeba sprawdzać czy zupa nie jest za gęsta i ewentualnie dolać wody.
Podajemy zupę w wydrążonym spodzie chleba zamiast w miseczce. Uwierzcie, to naprawdę solidne naczynie i zupa nie przecieknie. A bardzo fajnie wybiera się łyżką zupę z takiego bochenka.

Przepis, co mnie samą zaskoczyło, pochodzi z gazetki jaką rozdają w Biedronkach. Jego autorem jest Maciej Kuroń. Nie było w nim kolendry.



Z czosnkowym pozdrowieniem, smacznego!

piątek, 16 kwietnia 2010

Zjedzone w biegu


Nieuchronnie zaczął sie sezon wiosenny, co dla mnie oznacza bieganie kilka razy w tygodniu. Zaczęłam w zeszłym roku, wielkie to były męki na początku, ale teraz jest spora satysfakcja, bo jak się tak człowiek nieludzko zmęczy to wbrew pozorom ma więcej energii. No i endorfiny, wiadomo...

W każdym razie, naukowcy niedawno odkryli, że wszyscy biegaliśmy źle. Znaczy źle układaliśmy stopę w biegu, czemu winne były te bajeranckie drogie buty do biegania, na które snobują się joggerzy. Im grubsza podeszwa, i lepsza amortyzacja, tym gorzej dla stopy i stawów. Biegając 'od pięty' czy uderzając w nawierzchnię całą podeszwą stopy, bardzo obciążamy kręgosłup i stawy klanowe.
Ratunkiem na to są zwykłe buty do biegania, z w miarę cienką podeszwą (poleca się biegać boso, ale to chyba nie w kraju psich kup). Najważniejsze jest jednak żeby biegać na palcach. W artykułach, które czytałam, ostrzegano lojalnie, że początkowo będzie ciężko a ból będzie straszny, bo odezwą się mięśnie, które do tej pory były nieużywane. Rzeczywiście, było źle, ale przynajmniej udało mi się na razie uniknąć nadwyrężeń.

I tak sobie biegam z samego rana po pustym parku, który sprawia wtedy wrażenie jakby należał do mnie. Ostre, nocne jeszcze powietrze, fantastycznie orzeźwia, można naprawdę pobyć samemu ze sobą.

Dzięki bieganiu zmieniłam też trochę dietę. Paradoksalnie, przynajmniej na razie, mniej chce mi się jeść i mam większą ochotę na lżejsze rzeczy. A może to po prostu wiosna, nie wiem.

Dziś lekka sałatka, którą się teraz zajadam w ramach obiado-kolacji.


Sałata lodowa po włosku




Składniki:
główka sałaty lodowej
pojemnik pomidorków koktajlowych
kulka mozarelli
garść czarnych oliwek
3 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka octu winnego białego
suszone oregano, tymianek
garstka świeżej bazylii
pieprz, ew. sól

Przygotowanie:
Najpierw przygotować sos, żeby się przegryzł. Wymieszać oliwę z octem i ziołami suszonymi, odstawić na 15 minut. Sałatę pokroić, mozarellę porwać na kawałki, oliwki pokroić w plasterki.
Zalać sosem, wymieszać delikatnie i posypać porwanymi liśćmi bazylii.
Popijać białym winem i zagryzać orkiszową bułką.

PS: Sałatę robi się szybko, więc lepiej robić sobie po pół porcji ale nie odstawiać jej na drugi dzień, bo nie będzie już świeża, tylko mocno zmęczona.

środa, 14 kwietnia 2010

Rewolucja w kuchni




Dziś trochę z innej beczki... Natrafiłam na kilka ciekawych pomysłów na ultra-nowoczesną kuchnię. Są to oczywiście tylko projekty lub prototypy, ale w zamierzeniu mają zrewolucjonizować nie tylko wygląd kuchni przyszłości, ale i jej użyteczność.

***
Ciekawie wygląda zlew połączony z rozdrabniarką odpadów, której w naszych kuchniach jeszcze się raczej nie instaluje. Deskę kładzie się na brzegu i przy obieraniu cebuli przykładowo, tylko zsuwa się ręką obierki do futurystycznego pojemnika przypominającego równię pochyłą. Za dotknięciem może się on zmienić w wodny wodospad, czyli zlew. Panel ten sterowany jest elektronicznie, aktywować go można tylko ręką ludzką, nie ma więc możliwości, że rozdrabniarka uruchomi się przypadkowo. Autorką pomysłu jest Anne Kitzmiller.



***
Nie pogardziłabym inteligentną lodówką, która wie co posiada w środku i może wysłać ci wiadomość na telefon, jaki jest stan jej zawartości i co możesz przygotować na obiad z tego, co jest w domu. Projektant Kim Otto zmienił lodówkę z elektronicznym panelem wyświetlania na lodówkę z wbudowanym komputerem. rejestruje ona każdy wkładany do niej artykuł spożywczy i potem sama szuka przepisu, do którego można wykorzystać jej zawartość. Dlatego może cię znienacka poinformować, że zabrakło ci w domu śmietany...



***
Kiedy mieszka się w kawalerce, przestrzeń jest na wagę złota. Electrolux Dining Table Petra Kubika ma z definicji być urządzeniem, które służy do wszystkiego związanego z gotowaniem, a jest 'tylko' stołem. Można na nim kroić i odpady od razu zgarniać do specjalnego pojemnika, potem można go spłukać wodą z minizlewu, który znajduje się w stoliku. W trakcie przygotowania posiłku można popijać wino, które chłodzi się w środkowej części stołu, gdy płyta grzewcza umieszczona w stoliku gotuje nasz obiad. Do tego mamy tam minizmywarkę, toster, maszynę do kawy, dystrybutor wody, minimikrofalę, i spiżarkę. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko mogło się tam zmieścić! na dodatek, blat to panel dotykowy, dzięki któremu można połączyć się z Internetem, można z niego ściągnąć sobie wzór serwety czy zwyczajnie sprawdzić dzisiejszą prasę.


***
Bezprzewodowe gotowanie to pomysł Davida Barry'ego i Laurence'a Finnegana, którzy opracowali specjalny system Lotus. Zestaw talerzy, które mogą działać w zespole lub osobno ma funkcję grill, wok, talerz indukcyjny i jeszcze inne. Cudo to opiera się na zjawisku akustycznej indukcji, które do bezprzewodowego przesyłu energii wykorzystuje pole magnetyczne. Talerze na dodatek nie nagrzewają się i łatwo je myć. Idealne rozwiązanie na piknik czy biwak.



***
Mnie osobiście bardzo podoba się kuchenne stanowisko pracy. Specjalnie zaprojektowany blat na kółkach, który posiada wnękę na laptopa, tak, żeby podczas gotowania można było czatować, sprawdzać przepisy (jako że funkcjonują już elektroniczne książki kucharskie) czy robić cokolwiek innego. Na dodatek Workstation 1 autorstwa Schulte Design posiada panel z mlecznego szkła, który można zasunąć kryjąc laptopa, gdy danie ma już być podane. Z boku jest też szuflada z przegródkami na różne dokumenty i potrzebne drobiazgi.



***
Nie wiem czy jesteśmy już gotowi na tak nowoczesne rozwiązania, jednak dobrze wcześniej wiedzieć jak ma wyglądać nasza przyszłość. Rzeczywiście, projektanci dwoją się i troją, żeby zawojować rynek, a przyjacielem kobiety podobno dalej jest zmywarka.
Ja sama nawet tej nie posiadam...

sobota, 10 kwietnia 2010

Wzięte w nawias


Zaplanowałam już tę potrawę i tego posta wcześniej, więc pomimo, że dookoła tyle się dziś dzieje, zamieszczam go. Chociaż nie byłam sympatykiem prezydenta i jego frakcji, naturalnie jestem wstrząśnięta i nie raz mi dreszcz po plecach przeszedł gdy oglądałam tvn 24. Dla mnie osobiście wielką stratą jest śmierć Izabeli Jarugi-Nowackiej, postaci niezwykle ważnej dla wszystkich kobiet.
Gdy sie dzieją takie rzeczy, zawsze się potem pamięta co się robiło w danej chwili, gdy nadeszła wiadomość. Tak było gdy umarł papież, Michael Jackson, to taki czas wzięty w nawias...

Kurczak z pieczarkami i porem



Danie niewymyślne, proste do przygotowania, smaczne.

Składniki:
1 pierś z kurczaka
15 dag pieczarek
1 por
2 łyżki masła
2 łyżki świeżego posiekanego estragonu, lub 1 łyżka suszonego
1/2 szklanki wytrawnego białego wina
1/3 szklanki śmietanki 30%
sól, pieprz

Przygotowanie:
Pierś kurczaka pokroić na kawałki, posolić i popieprzyć. Pieczarki, kapelusze i ogonki, pokroić na plasterki. Białą część pora i część zielonej pokroić na plasterki.
Na dużej patelni lub rondlu rozpuścić masło, dodać kurczaka, przesmażyć chwilę. Dodać pieczarki i pora, podsmażyć. Dodać estragon i smażyć ok. 8 minut.
Dodać wino i śmietankę (nie zważy się), zmniejszyć ogień, przykryć rondel i dusić 5 minut. Następnie zdjąć pokrywkę i pozwolić żeby sos trochę odparował i zgęstniał. Doprawić do smaku.
Podawać z sypkim ryżem i kieliszkiem białego wina.

środa, 7 kwietnia 2010

Na odwyku



Niestety, już po świętach, Czas wrócić do rzeczywistości i za nie teraz odpokutować. Oczywiście co roku obiecuję sobie, że nie będę się objadała, po czym bierze to w łeb. Może po prostu oszukiwanie się, że tym razem będzie inaczej, należy do części tradycji?

W każdym razie teraz jestem tak nasycona jedzeniem, że na sam jego widok robi mi się słabo. Pora więc na odtrucie organizmu i zbicie cholesterolu.
Rewelacyjna jest na to wiosenna zupa warzywna. Prawie nie ma w niej tłuszczu, nie ma też mięsa. Sam warzywny wywar.
Jak dobierzecie smaki, zależy tylko od was. Zamiast tego, co proponuję poniżej, można też dodawać brokuły z czerwoną fasolą, albo pomidory z puszki. Można spróbować z soczewicą albo brukselką, jakie kto ma upodobania.
A po kilku dniach jedzenia takiego obiadu, człowiek czuje się zdecydowanie lżej na duszy i ma więcej energii.

Trawę cytrynową kupiłam przez Internet, oczywiście lepiej użyć świeżej, ale nie zawsze jest pod ręką. Polecam ją wszystkim do zup, potraw chińskich i do herbaty. Jest trochę twarda, niektórym może to przeszkadzać, ale daje tak ciekawy aromat, że warto choć raz spróbować jej w zupie.

Wiosenna zupa warzywna



Składniki:
nieduża kapusta pekińska
2 średnie cebule, można dodać białą i czerwoną
4 łodygi selera naciowego
2 duże marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
pół rzodkwi białej
puszka kukurydzy
garść zielonego groszku mrożonego
2 litry warzywnego bulionu
łyżka stołowa suszonej trawy cytrynowej
łyżka zielonej ziołowej przyprawy do zupy
łyżka oliwy z oliwek
sól, pieprz

Przygotowanie:
Warzywa obrać i pokroić w półplasterki, kapustę posiekać.
Seler naciowy i cebulę podsmażyć w garnku na oliwie, stopniowo wrzucać kapustę pekińską i mieszać energicznie, żeby odparowała z niej woda. Zalać warzywa gorącym bulionem i doprowadzić do wrzenia.
Dodać plasterki marchwi, pietruszki, rzodkwi oraz cały kawałek selera. Wsypać trawę cytrynową i ziołową przyprawę, osolić i dodać pieprz. Gotowanie potrwa 10-15 minut, sprawdzajcie po marchewce czy zupa już dobra.
Pod koniec gotowania wsypać mrożony groszek i odsączoną kukurydzę.
Ja na minutę przed wyłączeniem dodałam jeszcze świeżej zielonej cebulki, żeby chrupało w zębach.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Czekoladowy zawrót głowy




Ten przepis trzymałam specjalnie na święta. Jak tylko zobaczyłam go na blogu Liski, wiedziałam, że trzeba zostawić je na jakąś niecodzienną okazję.
Kokos, czekolada i wiśnie to połączenie, które wyjątkowo trafia mi do przekonania, choć może jest aż zbyt bogate - a nadmiar, wiadomo, zwykle szkodzi.

Ciasto robi się naprawdę szybko, nie trzeba używać miksera, co dodatkowo mnie przekonuje. Wiśnie kandyzowane kupiłam w Tesco, po 100 gr paczuszka, i choć Liska podaje właśnie 100, wydawało się to zdecydowanie za mało. Wiórki kokosowe z kolei zamieniłam na kupione niedawno przez Internet płatki kokosa. Podaję więc przepis już ze swoimi zmianami.

Muszę jednak przyznać, że choć ciasto pięknie pachnie i pięknie wygląda, okazało się dla mnie zbyt słodkie. W zasadzie bardziej przypomina blok czekoladowy niż brownies, lepiej też trzymać je w chłodnym miejscu. To propozycja zdecydowanie dla czekoladowych ekstremistów.

Kokosowe brownie z kandyzowanymi wiśniami



Składniki:
200 gr czekolady gorzkiej, 70% kakao
100 gr czekolady deserowej
200 gr kandyzowanych wiśni
100 gr masła
250 gr cukru trzcinowego
75 gr miodu
4 jajka
80 gr mąki pszennej
70 gr płatków kokosowych

Przygotowanie:
Na ogniu rozpuszczamy masło, cukier i syrop. Mieszamy, żeby cukier się rozpuścił.
Zdejmujemy garnek z ognia, dodajemy połamaną na kawałki czekoladę, dokładnie mieszamy aż czekolada się rozpuści. Dodajemy po 1 jajku, i szybko mieszamy masę. Wsypujemy mąkę częściami oraz płatki kokosowe i mieszamy na gładką masę.

Okrągłą tortownicę (u mnie średnica 26 cm) smarujemy masłem i osypujemy mąką.Wlewamy masę czekoladową, posypujemy wiśniami. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni i pieczemy przez 30 minut. Nie ma się co dziwić, że po tym czasie ciasto jest w sumie półpłynnej konsystencji, ono się do końca nie dopiecze. Zostanie takie na wpół niedopieczone, mokre w środku.
Należy je wyjąć z pieca i poczekać aż ostygnie, potem schłodzić przez noc w lodówce, aż będzie konsystencji właśnie bloku czekoladowego.



A po zjedzeniu kawałka, więcej się nie da rady, biegać chyba z południa na północ Polski, żeby stracić te wszystkie kalorie.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Mazurkiem już mogę częstować



No to na dobre się zaczęło. Niby już jestem w domu, kot zapakowany w znienawidzony przez siebie transporter jakoś przeżył drogę, ale jeszcze załatwiam ostatnie sprawy zawodowe. Nastrój jednak już trochę inny, w końcu znosi się do domu te wszystkie dobre rzeczy, robi zapasy słodyczy, owoców i alkoholu.

Ciasta niektóre też już można zacząć piec wcześniej, będą w sam raz za dwa dni. Ten mazurek, który robimy już drugi czy trzeci rok z rzędu, w zasadzie nazywa się torcikiem z Linzu, bo to austriacki przepis. Torcik, bo powinno się go piec w okrągłej formie, jednak skład ma całkiem mazurkowy, więc my robimy go w prostokąt.
Mnóstwo w nim migdałów i gorzkawej konfitury, więc nie zemdleje się od nadmiernej słodyczy.

Ponieważ wpadłyśmy na dobrą konfiturę z samej pomarańczy, to mój dżem zostanie na potem, na inne przepisy.

Mazurek à la torcik z Linzu




Składniki:

Kruche ciasto
1,5 szklanki mąki
20 dag migdałów, 100 zmielonych i 100 gram w krokancie
25 dag masła
7 łyżek cukru
łyżeczka aromatu waniliowego
jajo
2 żółtka
płaska łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki kardamonu i zmiażdżonych goździków

Do przełożenia i dekoracji
20 dag, czyli cały słoik konfitury pomarańczowej, może być marki Sreamline, a może być moja z poprzedniego postu
łyżka soku z cytryny
kieliszek likieru migdałowego
żółtko

Przygotowanie:
Połączyć sypkie składniki ciasta, dodać pokrojone masło i posiekać jak kruszonkę. Dodać jajo i żółtka, szybko zagnieść ciasto i wstawić do lodówki na ok. godzinę.
Już ze schłodzonego, odkroić 1/3, a resztą wylepić tortownicę o kształcie prostokąta (wcześniej posmarowaną masłem i obsypaną bułką tartą), tworząc ok. 2-centymetrowy rant.
Pozostałe ciasto dość cienko rozwałkować przez folię na oprószonej mąką stolnicy i pokroić w cienkie paski szerokości 1 cm.
Na nadzienie połączyć konfiturę z sokiem z cytryny i likierem, rozsmarować na spodzie ciasta. Na wierzchu ułożyć w kratkę cienkie paski ciasta i posmarować ciasto rozmąconym żółtkiem. Piec ok. 45 minut w ok. 180 stopniach.

Smacznego!