niedziela, 6 listopada 2011

Finiszuję

Dużo czasu zajęło mi podjęcie decyzji o zawieszeniu bloga, ale prawda jest taka, że od kilku miesięcy trochę mniej przykładałam się do jego prowadzenia. Może się wypaliłam, może przestałam widzieć w tym jakiś sens?
Mam sporo mniej czasu na zajmowanie się nim, niż wtedy gdy zaczynałam, a w momencie gdy blogowanie staje się uciążliwym obowiązkiem, lepiej chyba to zakończyć.
Nie wykluczam, że kiedyś powrócę tu w innej postaci, ale ta formuła już się dla mnie wypaliła.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądali, komentowali i wspierali. Dalej będę obecna w formie komentatora na innych blogach, bo przecież pasja do jedzenia pozostaje...

piątek, 14 października 2011

Zamiast weekendu w Mediolanie



Ostatnimi czasy wyspecjalizowałam się chyba w traceniu okazji na ciekawy weekend. Jakoś mi w tym roku nie po drodze z wyjazdami. Miałam już jechać do Pragi, Londynu, Wiednia, Budapesztu, a ostatnio ciągnął mnie ktoś do Mediolanu, i zawsze coś stanęło na przeszkodzie. Winne rzeczy martwe i ożywione...

No więc trybem nagrody pocieszenia, chociaż sobie pojem, czekając na lepsze czasy. A ryb jem ostatnio za mało, chociaż u mnie w pracy co tydzień w piątek rybny tydzień. Nie ufam jednak takim hurtowym zakupom. Jedyny plus tego, że teraz będzie zimno, to szansa, że będę mogła donieść z rybnego na Placu Szembeka ryby, które nie śmierdzą na pół miasta.

Aha, do Łodzi też w ten weekend nie dojadę, chociaż są targi żywności naturalnej, na których rok temu byłam. Jeśli ktoś jest na miejscu, to polecam, świetna impreza!
Klik żeby przeczytać

Dorsz po neapolitańsku



Składniki:
4 filety dorsza
2 kulki mozzarelli
1/2 szkl. sosu pomidorowego
3 ząbki czosnku
kilka czarnych oliwek
sok z cytryny
kieliszek białego wytrawnego wina
sól, pieprz
oregano, świeża bazylia

Przygotowanie:
Rybę umyć, skropić sokiem z cytryny, posypać solą, pieprzem i oregano. Wstawić do lodówki na godzinę.

Posmarować oliwą naczynie żaroodporne i ułożyć w nim rybę z rozgniecionym czosnkiem. Piec 25 min. w 180 st.

Zmieszać wino z sosem pomidorowym, polać upieczoną rybę, posypać oliwkami, przykryć naczynie folią aluminiową i piec jeszcze 10 min. Na koniec posypać pokrojoną w cienkie paski mozzarellą i bazylią, chwilę zapiekać, aż ser się stopi.

niedziela, 9 października 2011

Kurczak Tikka Masala, wersja druga



Jak tylko choć trochę zaczyna marznąć nos, zaczynam gotować rozmaite gulasze, sosy z papryczkami chili i sporą ilością papryki. Chociaż kurczaka tikka masala robię często, to jednak zawsze w ten sam sposób,
przepis zresztą podawałam TUTAJ, i wiem, że znajomi z niego korzystają. Ale gdyby ktoś potrzebowała, jak ja ostatnio, małej odmiany, to proponuję tę wersję. Wielką różnicę robi mleko kokosowe, potrawa zupełnie zmienia smak.
Przepis Jamiego Olivera.

BTW: Wyszła już podobno polska wersja książki kucharskiej Sophie Dahl, oparta na tym cudownym programie, o którym już kiedyś pisałam. Zażyczyłam sobie na gwiazdkę, więc zanim ją wypróbuję, jeszcze trochę zleci:)

Kurczak Tikka Masala II



Składniki:
2 piersi kurczaka (pokrojone w kostkę)
400 ml mleka kokosowego
3 łyżki oliwy
2 ząbki czosnku
1 czerwona cebula
2 łyżeczki garam masala
2 łyżeczki kurkumy
1 łyżeczka kuminu
1/2 l passaty pomidorowej
2 łyżeczki cukru
garść orzeszków ziemnych (rozbitych w moździerzu)
sól

Przygotowanie:
Na gorącą oliwę wrzucamy cebulę z czosnkiem i przyprawy. Podsmażamy na średnim ogniu 2-3 min., cały czas mieszając, aż cebula się zeszkli. Dodajemy kurczaka i mieszamy, aby przyprawy oblepiły mięso i smażymy przez kilka minut. Gdy już kurczak jest usmażony, wlewamy przecier i mleko kokosowe, gotujemy na średnim ogniu 15 min., aż sos zgęstnieje. Powinien lekko pyrkać. Dodajemy cukier, orzeszki i doprawiamy solą. Gotujemy jeszcze 5 min.

Curry można posypać listkami kolendry (której akurat nie miałam :(

poniedziałek, 3 października 2011

Ciastka pachnące lawendą



Te zniknięcia ostatnio chyba weszły mi w krew. Pomiędzy jedną wizytą a drugą, pisaniem tekstów na dodatkowe zlecenia, bieganiem, czytaniem i bywaniem, jakoś na jedzenie nie było ostatnio miejsca.
Ale zebrana lawenda domagała się uwagi. Wiele znajomych osób nie lubi zapachu lawendy albo płatków róży, uznając je za zbyt duszące, nawet mdlące. O ile udaje im się je znieść jeszcze w kosmetykach czy zapachach do wnętrz, o tyle w jedzeniu tego nie tolerują.
A czasami warto spróbować ciastek z lawendą, bułeczek z konfiturą z róży, czy jogurtu naturalnego, wymieszanego z konfiturą różaną i płatkami migdałowymi, rodzynkami i ziarnami słonecznika. Moje śniadanie nie może się bez nich obyć.

Ciasteczka lawendowe



Składniki:
150 g zimnego masła
150 g cukru pudru
2 łyżki suszonej lawendy
1 żółtko
2 łyżki gęstej śmietany
300 g mąki
1 łyżeczka skórki otartej z cytryny
kilka kropel esencji waniliowej
szczypta soli
cukier do posypania ciastek

Składniki:
Wymieszać suche składniki, mąkę z solą i cukrem pudrem. Dodać zimne masło, pokrojone w kostkę. Dodać sypkie składniki, żółtko, śmietanę, esencję, posiekać wszystko nożem. Na końcu dodać skórkę cytrynową i lawendę. Szybko zagnieść (nie wyrabiać) jednolite ciasto i uformować kulę, owinąć ją folią i chłodzić w lodówce przez godzinę.

Rozgrzać piekarnik do 175 stopni. Schłodzone ciasto rozwałkować cienko (na ok. 0,5 cm) i wykrawać ciasteczka. Ułożone na papierze, posypać grubym cukrem, piec ok. 12 minut do lekkiego zarumienienia.

Za przepis dziękuję Komarce i odsyłam do linka:)

sobota, 24 września 2011

Bazyliowe poduszeczki



Jeśli Tessa Capponi-Borawska mówi, że coś jest dobre, to ja nie zamierzam się spierać. Zazdroszczę jej tej wiedzy, tych smaków które próbowała i swobody z jaką podchodzi do życia i przyjemności.
Jeszcze mieszkając w lodzi, wyobrażałam sobie, że w Warszawie zacznę chodzić na jej wykłady z kultury Włoch, tak na zaostrzenie apetytu. Dotąd tego nie zrobiłam, ale jej opowieści z małych włoskich miasteczek i przepisy, które podaje należą do moich ulubionych. Tak sobie wyobrażam sjestę, we włoskim stylu.


Bazyliowe poduszeczki Tessy Capponi-Borawskiej





Składniki:
ciasto francuskie
pęczek bazylii
mozzarella (lub parmezan)
sól, pieprz

Przygotowanie:
Ciasto przekroić na pół. Pierwszy kawałek ułożyć na blasze wyściełanej papierem. Na cieście położyć listki bazylii (im więcej, tym lepiej) i kawałki mozzarelli. Przyprawić solą i pieprzem. Przykryć drugim kawałkiem ciasta, zwilżając brzegi, aby się dobrze skleiły. Piec 30 min. w 200 st. Pokroić na kawałki.

Czy może być coś prostszego?

niedziela, 18 września 2011

Ogórkowe ptasie mleczko



To już ostatnie tchnienie upałów. Można się jeszcze oszukiwać, że lato jeszcze trwa, i zazdroszczę tym, którzy teraz wyjeżdżają na wakacje w różne ciepłe miejsca, ale nie ma wątpliwości, że nadchodzi czas na wyciągniecie płaszczy i zakrytych butów.
Ale przyjemnie jeszcze ostatnie ciepłe godziny spędzić na tarasie czy w parku. Bywa nawet momentami upalnie. i dobrze, bo na upały jest zarezerwowany dzisiejszy przepis - lato mi zeszło a nie zdążyłam go tu opublikować. Ptasie mleczko kojarzy nam się oczywiście z Wedlem, ale ta ogórkowa pianka ma bardzo podobną konsystencję, a nieporównywalnie mniej kalorii...

Ogórkowe ptasie mleczko



Składniki:
1 duży ogórek zielony
1/2 szklanki mleka
1 szklanka kremówki
2 łyżeczki żelatyny
2 łyżki maku
skórka starta z 1/2 cytryny
sól i pieprz

Przygotowanie:
Żelatynę rozpuszczamy w gorącym mleku. Odstawiamy, by przestygła. W tym czasie przyprawiamy kremówkę solą i pieprzem i ubijamy na sztywno mikserem. Ogórka obieramy i ścieramy na tarce o drobnych oczkach (zostawiamy kilka plasterków, bo przydadzą się potem do dekoracji).

Dodajemy ogórka do śmietany razem ze skórką cytrynową , makiem i mlekiem z żelatyną. Delikatnie mieszamy. Do naczyń rozkładamy najpierw po plasterku ogórka, wlewamy masę do foremek i wstawiamy na 2 godziny do lodówki by stężało.
Do dekoracji używamy maku i pozostałych plasterków ogórka.
Uwaga: dobre tylko pierwszego dnia, trzymać w lodówce aż do podania na stół

sobota, 10 września 2011

Kurczę, te kurki...


To już naprawdę ostatni przepis z kurkami. Nie sądziłam, że będzie to możliwe, ale zaczęły mi się już nudzić. Zupy, sosy, makarony, nie oszczędzałam ich w tym roku. Ale na straganach widać już piękne, pękate dynie, które czekają na przerabianie.
Wymarzłam trochę w tym tygodniu, zupa krem z kurek powinna więc nastroić pozytywnie na jesień, bo niestety, ale chyba wszyscy już ją czują w powietrzu...

Zupa kurkowo-porowa



Składniki:
250 gr kurek, oczyszczonych
1 biała cebula
1 por pokrojony w talarki
3 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
3 łyżki masła
3 łyżki oliwy
1/3 szklanki białego wytrawnego wina
litr bulionu z kury
1/2 łyżeczki suszonego chili
sól, świeżo mielony pieprz
kilka łyżek gęstej śmietany
garść natki pietruszki

Przygotowanie:
W rondlu rozgrzewamy mało z oliwą, smażymy czosnek, cebulę, por. Dodajemy po chwili kurki i smażymy kilka minut aż puszczą wodę. Wlewamy wino i czekamy aż odparuje.
Do bulionu wkładamy zawartość rondla, doprawiamy pieprzem i chili i gotujemy jakieś 5 minut. Studzimy i miksujemy - ja wyjęłam wcześniej kilkanaście kurek, żeby potem wrzucić je do zupy kremu. Zabielamy śmietaną, ponownie podgrzewamy i podajemy solidnie posypane natka pietruszki.



Przepis pochodzi z Kuchni, trochę tylko zmieniłam jego przygotowanie. Zamiast natki można użyć koperku lub kolendry, co kto lubi.

środa, 7 września 2011

Nam Sajgon i Sunanta


Byłam ostatnio w dwóch miejscach, które diametralnie różniły się od siebie cenami, poziomem obsługi i jedzeniem. I co ciekawe, satysfakcja była odwrotnie proporcjonalna od oczekiwanej.

Po pierwsze, restauracja tajska Sunanta, dobrze znana w Warszawie, o ugruntowanej, pozytywnej opinii. Słyszałam o niej same dobre rzeczy i zabrałam tam mamę na jej urodziny. Podobało mi się, że karta nie obezwładnia ilością dań, wystrój był całkiem jakbym była na Bali, nie było tłoku, choć obsługa nie kwapiła się do podejścia do nas. Wybrałyśmy tajską zupę rybną z trawą cytrynową o jednej papryczce ostrości. Potem ja zamówiłam zielone curry z wołowiny (znowu jedna papryczka) a mama ryż smażony z trzema rodzajami mięs i krewetką. Okazało się, że krewetek nie ma, nie wyjaśniono nam czy w zamian będzie więcej mięsa czy cena ulegnie zmianie (nie uległa). Ryż okazał się nie posiadać absolutnie żadnych warzyw, nic w stylu groszku zielonego, marchewki czy nawet kolendry, był słabo przyprawiony i zwyczajnie lepsze podają u tzw. 'chińczyków', i na pewno nie za 36 zł!
Moje dania były piekielnie ostre mimo jednej papryczki - nie żartuję wycisnęły ze mnie łzy, szumiało mi w uszach i prawie nie czułam smaku. Nie na tyle jednak, żeby nie czuć, że mięso jest żylaste a zupa to jedynie cienki bulion z 3 małymi kawałkami ryby i skorupką po krewetce na dnie...
Rachunek, ponad 140 zł przy całkowitym braku zadowolenia, a wręcz rozżaleniu, że nabito nas wyraźnie w butelkę. Już udało mi się kogoś odwieść od wizyty tam, i zamierzam tę niesławę szerzyć gdzie tylko się da.



I druga wizyta - w barze Nam Sajgon na Brackiej (przenosiny ze Stadionu X-Lecia), koło Między Nami Cafe. To wietnamska restauracyjka, w zasadzie jadłodajnia, sądząc po ilości przewijających się ludzi i rozmiarze lokalu - po której nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, jako że nie w jednej takiej knajpie jadłam. I choć sporo mówi się o niemiłej obsłudze tam, mnie się nic podobnego nie przytrafiło. Karta wyjątkowo ograniczona jak na tego typu miejsce, za to te kilkanaście dań w różnych odmianach, to sama klasa. Mięso jest tu soczyste, miękkie, podawane z warzywami świeżymi a nie z mrożonki, ze świeżym selerem naciowym , kiełkami, kapustą pak choi, posypane dopiero co ściętą kolendrą. Dania podaje się na talerzach, z pałeczkami, sosami w porcelanowych podstawkach - no po prostu pychota. Próbowałam kilku dań, dwukrotnie makaronu smażonego z wołowiną, ryżu smażonego z kurczakiem, i zdaje się pieczeni - wszystko było bardzo pyszne, nie zalane sosem z glutaminianem sodu po którym zamieniam się w smoka wawelskiego. Podane sprawnie i szybko, i nie trzeba czekać na rachunek, bo płaci się przy zamówieniu. A ceny - po ok. 14-16 zł za danie, z piciem po 5 zł.
Niestety zdjęcia posiadam tylko z Nam Sajgon, w Sunancie nie miałam ze sobą aparatu:(

Przykład jak bardzo cena nie odzwierciedla w restauracjach jakości i starań właścicieli. Pozwoliłam się sobie wyżyć, bo warto polecać sobie fajne miejsca i ustrzec kogoś przed popełnieniem błędu.

Sunanta - Warszawa, ul. Krucza 16/22
Nam Sajgon - Warszawa, ul. Bracka 18

sobota, 3 września 2011

Kurki z serową pierzynką



Dalej przerabiam kurki, naprawdę sporo ich w tym roku, odwrotnie do grzybów mam wrażenie. Wszystkie restauracje w Warszawie za punkt honoru przyjęły kurkowe menu, więc wydaje się, że nie ma przed nimi ucieczki. Ale tez, kto chciałby uciekać?

Zmieniłam w tym tygodniu pracę, i jeszcze się nie przyzwyczaiłam do nowej. Mam syndrom odstawienia od zespołu, w którym byłam. Będziemy się dalej widywały, ale czy przyjaźń przetrwa poza pracą? Mam nadzieję, że tak.

Kurki z sosem serowym



Składniki:
Oczyszczone i umyte kurki, ok. 25 dag
15 dag wędzonego boczku
2 cebule
2 łyżki oliwy
2 łyżki natki pietruszki
sól, pieprz

Sos:
15 dag startego żółtego sera
3/4 szklanki śmietany 18%
1 łyżka masła

Przygotowanie:
Boczek pokroić w kostkę, cebulę posiekać i usmażyć na rozgrzanym oleju. Dodać grzyby i smażyć 10 min. Oprószyć solą i pieprzem, dodać natkę i smażyć jeszcze 5 min.

W rondlu rozgrzać masło, dodać śmietanę i ser. Gotować, mieszając, aż sos zrobi się gęsty.

Podawać z ziemniakami puree, posypane świeżą natką.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Pożegnanie z wiśniami



Wiem, że to głupie, ale jak giną z oczu po kolei kolejne warzywa i owoce, to ogarnia mnie jakiś smutek. Wiadomo, że za rok znowu się pojawią, ale nieuchronna wizja końca lata działa na mnie przygnębiająco i nic nie mogę na to poradzić.
Wczoraj biegałam z samego rana, o tej porze co zawsze, i po raz pierwszy z ust leciała mi para, a to już znak, że jesień blisko.

Wiśni w sumie już nie ma. Tylko na jednym straganie były w sobotę, drogie, ale szkoda mi było przejść obojętnie.

Clafoutis wiśniowe




Składniki:
1 kg wydrylowanych wiśni

Ciasto:
35 dag mąki
20 dag tłustego twarogu
1 jajko
5 łyżek oleju
6 łyżek mleka
10 dag cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Polewa:
1/2 szklanki gęstej śmietany
3 jajka
15 dag cukru
2 łyżki mąki ziemniaczanej

Przygotowanie:
Ser utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym, jajkiem, olejem i mlekiem. Wsypać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i zagnieść ciasto. Rozłożyć je na natłuszczonej formie. Na cieście rozłożyć wiśnie.

Składniki polewy zmiksować, następnie przykryć nią owoce.

Wstawić ciasto do piekarnika na 35-40 min. i piec w 200 stopniach.

sobota, 27 sierpnia 2011

Bób w sałatace



Bób już się kończy powoli, choć to i tak już drugi rzut. Całe lato kusiły mnie przepisy z bobem, które widywałam na blogach, w gazetach i programach, ale nic nie poradzę, że mnie najlepiej smakuje gotowany. Bez niczego. Wyłuskuję ziarenka i zjadam, po prostu.

Aż kiedyś spróbowałam bobu na półtwardo, w sałatce, z sezamem, miętą i serem greckim. Bardzo to było dobre. Kruchy, odświeżający bób okazał się czymś innym niż to, co jadałam do tej pory. Dlatego jednak się przełamałam, stąd ta sałatka.

Sałatka z bobu



Składniki:
50 dag bobu (świeżego lub mrożonego)
20 dag pomidorków koktajlowych
3 łyżki gęstej śmietany
2 ząbki czosnku
1-2 łyżeczki musztardy
sok z cytryny
pieprz, sól
3 łyżki posiekanego szczypiorku

Przygotowanie:
Bób gotujemy (7 min.)- jeśli w osolonej wodzie, to sól nie będzie potem potrzebna w przyprawianiu. Odcedzamy, wystudzamy i obieramy ze skórki. Pomidorki kroimy na połówki. Mieszamy z bobem i śmietaną, doprawiamy do smaku musztardą, sokiem z cytryny, solą, pieprzem i drobno pokrojonym czosnkiem. Przed podaniem posypujemy sałatkę posiekanym szczypiorkiem.

PS: Przepraszam za nieostre zdjęcia, tym razem to nie był mój aparat i w słońcu nie było widać efektu zdjęć. A potem, nie było już sałatki...

wtorek, 23 sierpnia 2011

Prawdziwe lody pistacjowe



Kiedy spróbuje się lodów z prawdziwego mleka, z naturalnych składników, naprawdę czuć różnicę. Przede wszystkim w konsystencji, która jest aksamitna i jedwabista. Ponieważ większość lodów robi się z wody i proszku a nie z mleka, kryształki lodu wyraźnie potem czuć w smaku. W lodach typu domowego tego nie ma.



Prawdziwe lody mają intensywny smak i nawet zapach, nie robią się tak szybko wodniste, tylko trzymają zwartą konsystencję do końca degustacji.

Jadłam kiedyś lody zrobione przez Wojciecha Modesta Amaro, lawendowo-kajmakowe zdaje się, i przez chwilę autentycznie byłam w niebie. Za gałkę czegoś takiego jestem w stanie zapłacić naprawdę sporo.


Niedawno odwiedziłam nową lodziarnię na Nowym Świecie, która wkrótce ma być także cukiernią. Jest dokładnie w tej samej bramie, co Grule, o których już tu pisałam. Lodziarnia, założona przez Włocha mieszkającego w Polsce, szczyci się tym, że robi lody z pełnotłustego mleka, wiejskich jaj, i że nie używa substytutów smaku. Oznacza to mniej więcej tyle, że gdy jemy lody pistacjowe, to czujemy w nich kawałki zmielonych pistacji.

Fajnym ukłonem w stronę lokalnego rynku jest propozycja lodów buraczkowych czy ogórkowych. Te pierwsze, słodko-kwaśne, te drugie bardzo ciekawe, z mocno orzeźwiającą nutą. Ponieważ nie mogłam się zdecydować, obsługa, niezwykle miła, dała nam popróbować kilku smaków. Polecam też banana, imbir i orzech laskowy.

Warto dodać, że wafle cukrowe robi się tu na miejscu, co można nawet obserwować siedząc w ogródku i jedząc swoje lody.

Cena gałki: 4 zł

Lodziarnia Limoni, Nowy Świat 52

środa, 17 sierpnia 2011

Zupa z kurkami na sposób włoski




Słaba jestem w zbieraniu grzybów. Raczej boję się sama zbierać, boje się nawet kupować od przypadkowych osób, bo nawet gdyby mnie walnięto w głowę trującym grzybem, pewnie nie zorientowałabym się.
Dlatego kurki traktuję jako opcję dla laików. Są tak charakterystyczne, że trudno się pomylić. Nie ma z nimi dużo zachodu, dają wspaniały smak i zapach, i świetnie zestawiają się z różnymi orientalnymi smakami. Dziś nowa zupa, kurki zestawione z suszonymi pomidorami i koprem włoskim. Może wydaje się to zaskakujące, ale w smaku jest jak dla siebie stworzone.

PS: Niedługo wybieram się na ekologiczny targ w fabryce Norblina. Jak nie zapomnę aparatu, udokumentuję.

Zupa z kurkami na sposób włoski




Składniki:
250 gr kurek, oskrobanych i z odciętymi końcówkami
5 gałązek selera naciowego
2 marchewki
1 pietruszka średniej wielkości
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
1 bulwa kopru włoskiego
pół słoika pomidorów suszonych w zalewie
litr bulionu grzybowego
kubeczek kremówki 30%
natka pietruszki
sól, pieprz

Przygotowanie:
Warzywa kroimy w plasterki, koper siekamy jak kapustę, cebulę w piórka, czosnek w plasterki. Podsmażamy kilka minut na oliwie - ja użyłam tej z pomidorów.
Dodajemy oczyszczone kurki i jeszcze smażymy kilka minut. Zalewamy bulionem, dodajemy suszone pomidory, gdy bulion zawrze i gotujemy 20-30 minut, aż warzywa i grzyby będą miękkie.
Odlewamy trochę zupy do garnuszka i mieszamy ze śmietaną - zabielamy zupę. Doprawiamy do smaku, posypujemy pietruszką i podajemy.

Fajny, grzybowo-cytrynowy smak zupy, polecam.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Falafel z sosem tahini



Zwykle pod koniec nocnej imprezy dopada mnie głód, który zaspokoić może tylko kebab barani lub falafel z sosem czosnkowym. Niestety, 3 kulki z ciecierzycy to zawsze za mało, żeby się nasycić. Już od dawna chodziła za mną potrzeba zrobienia falafela, ale w pamięci miałam jak kiedyś przy miksowaniu zbyt twardej cieciorki, zepsuł się malakser.
Tym razem pamiętałam, żeby ją wcześniej moczyć przez 12 godzin...

Robienie falafela jest bardzo czasochłonne. Wszystko zajęło mi jakieś 3 godziny, i pod koniec przeklinałam już moment, w którym w ogóle o tym pomyślałam. Ale gdy falafel jest już gotowy, i chrupiące kulki czekają na talerzu, to faktycznie jest satysfakcja. To był mój pierwszy raz, i kule wyszły trochę za suche, więc w przepisie podaję już w wersji, która powinna być bardziej wilgotna.

Zwykle falafel jada się z sosem czosnkowym, ja zrobiłam rewelacyjny sos z pastą sezamową tahini, teraz będę go stosowała częściej, do ryby czy kurczaka satay.

PS: W Warszawie na Francuskiej jest świetny kebab, do którego dodają hummus. Polecam!

Falafel z sosem tahini




Składniki:
400 gr ciecierzycy
3 ząbki czosnku, rozgniecione
1 duża cebula
skórka starta z 1 cytryny + 1 łyżeczka soku z cytryny
garstka świeżej mięty, kolendry i tymianku
1 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka kolendry mielonej
1 łyżeczka sody oczyszczonej
olej arachidowy - kilka łyżek
sól, pieprz

Sos:
1-2 łyżki tahini
opakowanie jogurtu greckiego
1-2 łyżki soku z cytryny
1 łyżeczka miodu
1 łyżka ciepłej wody

Przygotowanie:
Ciecierzycę moczymy w zimnej wodzie przez 12 godzin, potem płuczemy. Miksujemy ją po 3 łyżki stołowe w blenderze - najlepiej zamykanym, bo strasznie pryska. Zmielona cieciorka powinna mieć konsystencję kruszonki. Osobno miksowałam zioła, przyprawy z olejem. Potem łączymy wszystko razem, mieszamy porządnie i formujemy kule wielkości piłeczki golfowej. Z tej ilości wyszło ich ok. 20.
Przykrywamy je folią i chłodzimy ok. godzinę.

W międzyczasie robimy sos - mieszamy wszystkie składniki.

W głębokiej patelni rozgrzewamy pół butelki oliwy i smażymy falafele na średnim ogniu, przewracając stopniowo, by były równo brązowe. Osączamy na papierze.

Możemy jeść falafele z pitą, w tortilli, ale możemy też zjeść je palcami maczając w sosie, co jest najwygodniejsze.

Przepis pochodzi z książki Gordona Ramseya - "Kuchnie świata".

sobota, 6 sierpnia 2011

Słońce czy deszcz? Maliny...



Ta pogoda mnie wykończy wreszcie. Nie mam już chęci nosić ze sobą kaloszy, parasola, szala i innych mało fajnych akcesoriów. Mam dość zmieniania w ostatniej chwili planów, siedzenia w domu z powodu ulewy, i dość takiego lata. Staram się zachowywać jakby nigdy nic, idę na imprezę w gumiakach, biegam w deszczu, ale jakoś mnie to nie bawi. Dobrze chociaż, że grzyby wysypało. Kurki będą w następnym poście, a tymczasem maliny. Jak już nic się nie chce, to zawsze można się pogapić w deszcz z takim koktajlem.

Deser malinowy ze śmietaną



Składniki:
40 dag malin
4 łyżki cukru
20 dag śmietany 22%
20 dag jogurtu greckiego
listki mięty

Przygotowanie:
Odkładamy kilka malin do przybrania. Pozostałe rozgniatamy widelcem, posypujemy cukrem i odstawiamy na 10 min. Ubijamy śmietanę, dodając po trochu jogurt. Mieszamy delikatnie z malinami. Wkładamy do pucharków i wstawiamy do lodówki na parę godzin. Przed podaniem posypujemy całymi malinami oraz liśćmi świeżej mięty.

sobota, 30 lipca 2011

Duszone letnie warzywa



Czasami nie chce się cudować, tylko zjeść coś szybkiego, niewyszukanego. Takie duszone warzywa robię zwykle, gdy wiem, że kolacja będzie obfita (na przykład dzisiaj). Nie dam rady się głodzić do tego czasu, a nie chcę jeść 'normalnego' obiadu, więc szybki przegląd lodówki i wrzucamy co tam jest do rondla, dodajemy trochę ziół i gotowe.
Nie trzeba się trzymać ściśle żadnego przepisu, jeśli czegoś zabraknie albo dodacie coś od siebie, będzie pewnie tak samo smaczne.

PS: Podobno w Łodzi otwierają się nowe restauracje Magdy Gessler. Trzy, obok siebie, w Manufakturze. W sumie to dobrze, bo może uda jej się podnieść poziom łódzkich lokali, który generalnie jest słaby, ale koleżanka w dyskusji na FB słusznie zauważyła, że to wręcz desant Magdy Gessler. No i jak komuś nie spodoba się w jednej, to pewnie już nigdy nie zajrzy do pozostałych. Ale to też nie do końca prawda, bo jak w jednej budce kebab wam nie smakował, to nie znaczy, że już nigdy na żaden kebab nie pójdziecie.

Duszone warzywa z ziołami




Składniki:
1 cukinia
2 patisony
2 karotki
gałązka rozmarynu
2 gałązki tymianku
2 ząbki czosnku
1 łyżka masła
kapka oliwy z oliwek
odrobina octu balsamicznego
cukier, sól, świeżo zmielony pieprz

Przygotowanie:
Nie obieramy cukinii ani patisonów. Warzywa kroimy w słupki, czosnek w plasterki. Na maśle podsmażamy marchewkę z odrobiną cukru i octu balsamicznego. Dolewamy oliwy, wrzucamy cukinię i patisony, zioła, smażymy chwilę. Dolewamy trochę wody, przykrywamy rondel na kilka minut. Odkrywamy pod koniec, żeby woda wyparowała. Całe smażenie-duszenie nie powinno zając dłużej niż 10 minut, żeby warzywa były jeszcze chrupkie.
Z kieliszkiem wina to świetny, zdrowy i lekki posiłek.

sobota, 23 lipca 2011

Wizyta w Groolach


Maleńkie miejsce w oficynie przy Nowym Świecie. "Groole". Na hasło 'pieczone ziemniaki' od razu ściąga nas z trasy. W tym niewielkim, bezpretensjonalnym miejscu, można się najeść za niewielkie pieniądze i pogadać na luzie z dziewczyną, która otworzyła lokal. Pieczone ziemniaki kojarzyły mi się dotąd z długimi nocami przy ognisku, gdy jeździłam na obozy jako nastolatka. Do czasu, gdy w Stambule spróbowałam kumpirów, wielkich pyrów wypełnionych sałatkami i sosami. Tureckie ziemniaki były przeładowane całą masą bez głowy dobranych warzyw i polane majonezem i ketchupem, obficie. Te warszawskie są dużo lżejsze, choć technika przygotowywania jest podobna.



Duże ziemniaki piecze się w specjalnym piecu, następnie rozkrawa, miąższ bełta się widelcem z dodatkiem masła i napełnia sosami. Śledzikiem w śmietanie, kurczakiem curry, twarożkiem, cukinią z pomidorami i innym nadzieniem, w zależności od sezonu. Podoba mi się, że można posypać je pestkami dyni lub świeżymi ziołami, które rosną na parapecie. Ziemniaki są pulchne w środku, spieczone na zewnątrz, i choć skórki się nie jada, nam trudno było się powstrzymać.

To fantastyczna alternatywa dla kebabów, taśmowo robionych kanapek z przywiędłą wędliną i tradycyjnego hamburgera. Wydając 10 zł na ziemniaka z sosem, naprawdę nie będziemy mieli miejsca na więcej, a posiłek jest zdrowy i ładnie podany. Na dodatek na miejscu można kulturalnie napić się regionalnego piwa z browaru Konstancin.

Miejsce jest niewielkie, ale w czasie gdy tam siedziałam co rusz wpadał ktoś na ziemniaka. Młodzi ludzie, ale i urocza para staruszków, która dzieliła się piwkiem i ziemniakami. Wszyscy wychodzili zachwyceni i obiecywali, że wrócą.

Na zdjęciach: ziemniak z sosem curry oraz z cukinią i pomidorem

Warszawa, ul. Nowy Świat 52

niedziela, 17 lipca 2011

Tartaletki bakłażanowe - na upały



Co to był za weekend. Przyjechała do mnie przyjaciółka z Łodzi i na zmianę jadłyśmy, piłyśmy i chodziłyśmy po mieście, również w celu picia i jedzenia oczywiście.
Mimo upałów, apetyt nas nie opuszczał...
Mam ostatnio w zanadrzu kilka nowych miejsc, w których można dobrze zjeść, ale o tym innym razem.

Często jak jest tak gorąco, zamiast obiadu jadam coś na zimno, obiadowe sałatki albo sycące przekąski.

Nie wszyscy lubią bakłażany na zimno, ale te powinny smakować nawet tym bardziej wybrednym. Można je zabrać w podróż, do pracy albo wsuwać jak małe kanapeczki.

Tartaletki z bakłażanem



Składniki:
opakowanie ciasta francuskiego
1 bakłażan (wąski)
1 kulka mozzarelli
oliwa z oliwek
zielony sos pesto
1 żółtko
gałązka tymianku lub rozmarynu

Przygotowanie:
Bakłażana kroimy w plastry o grubości 1 cm. Mozzarellę kroimy w jak najcieńsze plastry. Z ciasta wykrawamy koła o średnicy większej szklanki.

Na patelni na oliwie smażymy plastry bakłażana i odsączamy je na ręczniku papierowym.



Na każdym kółku ciasta kładziemy po 2 plastry bakłażana tak, aby zachodziły na siebie, a dookoła pozostał brzeg ciasta o szerokości 1,5 cm. Na bakłażanach układamy plasterki sera i smarujemy je sosem pesto. Skrapiamy oliwą, obkładamy ziołami. Brzegi ciasta smarujemy rozmąconym żółtkiem.

Tarteletki pieczemy 15 minut w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni.

Dobre na ciepło, i na zimno.

czwartek, 7 lipca 2011

Czekoladowe z borówkami



Rzadko robię ciasta ostatnio. Przyczyna jest prosta, zjadam je potem sama i mam wyrzuty sumienia.
I niestety, podjadam słodycze gotowe. Wczoraj odwiedziłam stoisko Chocolate Company (jest w Galerii Mokotów i w Złotych Tarasach). Jakie tam mają pyszności! Czekolady podstawowych smaków, korzenne, waniliowe, z zatapianymi owocami kandyzowanymi i orzechami w miodzie. Do tego kostki czekoladowe z wbitymi w nie patyczkami, które można rozpuścić w kawie czy gorącym mleku. Czekolada w puszce do fondue, i geste smarowidła do wafli czy na grzanki - uwierzcie mi - Nutella wysiada przy tym! Tanio nie jest (mała kwadratowa czekolada to wydatek 15 zł, pasta czekoladowa kosztuje 35 zł), ale co jakiś czas można się na to skusić. Na dodatek sprzedawczynie pięknie pakują zakupy, więc to dobry pomysł na prezent.

Wracając do ciasta. Trudno zdecydować się z czym piec. Czereśnie, maliny, jagody - ja wybrałam borówki, ale można użyć też malin, bo nie puszczają tak bardzo soku.
Ciasto jest zwarte, nie kruszy się, a owoce tkwią w nim jak w oprawie. Świetne do kawy.

Czekoladowe ciasto z borówkami




Składniki:
1 czekolada 70% kakao
5 jajek
230 gr. masła
1/2 szklanki bardzo drobnego cukru
2/3 szklanki mąki pszennej
łyżka espresso
1 łyżeczka cynamonu, szczypta kardamonu
pół opakowania borówek amerykańskich
cukier puder do posypania

Przygotowanie:
Czekoladę, masło i kawę rozpuścić w kąpieli wodnej. Przestudzić.
Jaja ubić z cukrem na puszystą masę. Delikatnie wymieszać z masą czekoladową. Mąkę przesiać z cynamonem i ostrożnie wmieszać do masy. Ciasto wylać do okrągłej formy (wyłożonej papierem i posmarowanej masłem) średniego rozmiaru. Na wierzchu poukładać borówki, zatopić je w cieście, ale tylko do połowy.
Piec przez 40-45 minut w temperaturze 160 stopni. W środku będzie lekko miękkie, a wierzch będzie miał cienką skorupkę.
Gdy ciasto ostygnie, posypać je cukrem pudrem.

Przepis zainspirowany ciastem Arabeski

sobota, 2 lipca 2011

Tarta ze szpinakiem i pomidorkami cherry



Przezabawnie wygląda jak komuś drga powieka albo mięsień przy ustach. Mnie drga tak już od kilku tygodni, co jest oczywiście spowodowane brakiem magnezu w organizmie. Taki w tabletkach łykam już od jakiegoś czasu, ale zanim się porządnie wchłonie dokładam do pieca magnezem z natury.

Szpinak jest tu oczywiście niezastąpiony. Sporo moich znajomych nawet w sezonie kupuje szpinak mrożony, bo nie mogą go dobrze wypłukać, bo nie radzą sobie z wodą którą puszczają liście w trakcie duszenia.

Słaba to wymówka, bo na własne życzenie pozbawiają się wielkiej przyjemności. Świeży szpinak nie umywa się do mrożonego, nawet w brykiecie. Swego czasu też miałam problem z płukaniem, nawet po 3-krotnym strzelało w zębach.

Teraz po prostu wrzucam szpinak do brodzika i każdy liść przepłukuję prysznicem. Jest czysto.

Zapraszam na tartę:)

Tarta ze świeżym szpinakiem i pomidorkami cherry



Składniki:
1 i 1/4 szklanki mąki pszennej
100 g masła
1 łyżeczka soli
2 żółtka
2-3 łyżki wody
300 gram świeżego szpinaku
2 ząbki czosnku
2 łyżki masła
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
8 pomidorków koktajlowych
kulka mozzareli
garść liści bazylii
łyżka oliwy aromatyzowanej bazylią
Zalewa:
pół kubeczka gęstej śmietany 18%
2 białka i 1 jajko
garść startego cheddaru lub goudy

Przygotowanie:
Przesiewamy mąkę - robimy w niej dołek, wlewamy żółtka. Podsypujemy solą, i zagniatamy dodając po trochu wody, żeby połączyć składniki. Zagniatamy szybko i krótko - ciasto ma pozostać kruche. Zawijamy je w folię i na 30 minut wkładamy do lodówki.
W międzyczasie dusimy na maśle szpinak z 2 ząbkami czosnku, solą i gałką muszkatołową. Odparowujemy lub odlewamy wodę.

Formę do tarty wylepiamy ciastem, obkładamy papierem do pieczenia, obciążamy fasolą i zapiekamy w 180 stopniach przez 15-20 minut. Potem spód ma ostygnąć przez 30 minut.

Rozkładamy na nim po półgodzinie szpinak, całe pomidorki, zalewamy masą jajeczno-śmietanową z serem żółtym startym na dużych oczkach. Obkładamy wszystko porwaną kulką mozzarelli, liśćmi bazylii, skrapiamy oliwą i zapiekamy jakieś 25 minut w 180 stopniach, póki wierzch nie będzie złoty.

Po wyjęciu tarty z piekarnika, powściągnijmy jeszcze na chwilę łakomstwo i odczekajmy 10 minut aż środek się skonsoliduje.

czwartek, 23 czerwca 2011

Szparagi i risotto


Bea ma rację. Szparagi już się kończą. Zielone idą w górę jak szalone, białe za to już chyba straciły zainteresowanie sobą, bo niedawno kupiłam pęczek za 2,50 zł! I nikt jakoś się na nie nie rzucał. Dzisiejszą potrawę robiłam już kilka dni temu, więc podaję z małym opóźnieniem.
Gdy to piszę, w piekarniku piecze się z kolei tarta z zielonymi szparagami i łososiem - ja właśnie po długiej wyciecze do Zoo ledwo miałam siłę by ją skończyć. Zaliczyłam pokazową walkę goryli, wyglądało to super groźnie, i bardzo pierwotnie. Patrzy się na takie potężne, masywne zwierzęta, spogląda im w oczy i nagle zdajemy sobie sprawę, że wcale nie tak wiele nas dzieli. Te ruchy, to spojrzenie, czasem wyglądało to niepokojąco 'po ludzku'. Nawet to 'puszenie się' dwóch samców przed sobą wyglądało znajomo...

Wracając do risotta...
Pomysł powstał na szybko. Były szparagi, był koper włoski. Czemu ich nie połączyć? Wykończenia nadawała cudowna sól z Cypru w płatkach. Używa się jej nie przy gotowaniu, tylko tuż przed podaniem, dość oszczędnie. Jej przydymiony, lekko może orzechowy smak dawał potrawie zupełnie nowy smak. Sól z Cypru jest czarna, bo zbierano ją w miejscach, gdzie łączyła się z węglem. A aktywowany węgiel dodawany do soli ma właściwości odtruwające, oczyszczające organizm i dobrze wpływa na przemianę materii.

Risotto z koprem włoskim i szparagami



Składniki:
Pęczek białych szparagów, obranych i pokrojonych w 3 cm. kawałki
Bulwa kopru włoskiego posiekanego w słupki
200 gram ryżu do risotto lub parabolicznego
lampka białego wina
2 ząbki czosnku
duża biała cebula
trochę koperku
kilka ziaren kopru włoskiego
szczypta szafranu
dodałam tez odrobinę kolendry mielonej i to był dla mnie dobry pomysł
sól czarna w płatkach
ok. 1/2 litra bulionu
kilka łyżek śmietany 18%

Przygotowanie:
Na oliwę w woku wrzucamy pokrojony w plasterki czosnek i posiekaną w kostkę cebulę. Smażymy chwilę, dodajemy koper włoski. Po chwili smażenia wrzucamy suchy ryż i czekamy aż się zasmaży. Wlewamy wino i czekamy aż odparuje. Potem zalewamy ryż bulionem (w partiach i dolewamy gdy będzie wchłaniał płyn). Dosypujemy szafran i kolendrę. Często mieszamy risotto. Po 5 minutach dodajemy szparagi i dalej smażymy jakieś 10 minut. Gdy ryż i szparagi będą miękkie, dodajemy trochę koperku i kilka łyżek śmietany co nada risotto kleistą konsystencję, gdy użyliśmy ryżu parabolicznego. W przypadku arborio nie jest to konieczne.
Wykładamy na talerze i posypujemy czarną solą.

Nie ejst to typowe risotto, raczej luźna inspiracja, ale raz na jakiś czas można sobie chyba na taką profanację pozwolić?

niedziela, 19 czerwca 2011

Sałatka z bulguru i cieciorki


Przepadam za bulgurem. Sycący, sypki, sprężysty, lekko orzechowy w smaku, jest czymś pomiędzy kaszą a ryżem, jeśli ktoś nie jadł. Gotuje się go normalnie, w wodzie z solą, po krótkim namoczeniu. Ma dużo białka i błonnika, bo bulgur to ziarna pszenicy, uprzednio łamane, gotowane i suszone.
Jada się go głównie na Bliskim Wschodzie, choć uważam, że świetnie sprawdzałby się w polskich warunkach. Rewelacyjnie nadawałby się do sosów ze zrazówką, gulaszy czy faszerowania papryki. Niestety, w naszych sklepach wciąż trudno go kupić, trzeba zamawiać przez internet albo płacić za niego sumę zbyt dużą w stosunku do tego ile kosztuje w krajach arabskich.

Mój zapas bulguru właśnie się skończył i jestem w małej rozpaczy dopóki nie dotrze do mnie nowa porcja. Dlatego ta sałatka była jedzona z pewnym namaszczeniem, takie pożegnanie jak z ostatnimi truskawkami tego lata - żal nam ich, ale wiemy, że do nas wrócą jeszcze nie raz.

Turecka sałatka z bulgurem



Składniki:
szklanka bulguru, ugotowanego w osolonej wodzie
puszka ciecierzycy
puszka pomidorów
mała czerwona cebula
2 ząbki czosnku
papryczka chili
papryka wędzona w proszku
szczypta sumaku
garść ziół, mięty i pietruszki
łyżka oliwy

Przygotowanie:
Cebulę, czosnek i chili kroimy drobno i podsmażamy na oliwie w rondlu. Dodajemy przyprawy, pomidory i dusimy aż będą miękkie. Wrzucamy odsączoną ciecierzycę. Dodajemy ugotowany bulgur, chwilę podgrzewamy. Odstawiamy do wystygnięcia. Okraszamy grubo siekanymi ziołami, posypujemy jeszcze wędzoną papryką i jemy schłodzone.

niedziela, 12 czerwca 2011

Muffiny z fetą i papryką



Zawzięłam się na wytrawne muffiny ostatnio. Piekę z żółtym serem, z kukurydzianej mąki, z cukinią, suszonymi pomidorami i rozmarynem a teraz z papryką i fetą. Nie zawsze chce mi się iść do sklepu po chleb, a mała partia zamrożonych muffinek szybko mnie rozgrzesza. Mam zamiar przetestować jeszcze kilka wersji, więc na pewno będę je tu od czasu do czasu pokazywać.

Czytaliście nową książkę Anthony'ego Bourdaina? Ja tak, i trochę się rozczarowałam. Nie wydała mi się już tak dowcipna i ironiczna jak ta pierwsza, "Kill Grill". Owszem, opowieści o podróżach w dziwne miejsca w poszukiwaniu smaku doskonałego są odpowiednio zabawne i kąśliwe, ale chyba jego programy ogląda mi się lepiej niż je czyta. Niestety, Bourdain nie jest aż tak dobrym pisarzem, żebym kupiła trzecią książkę, ale na pewno będę go dalej oglądała. Podobały mi się za to jego uwagi na temat innych kucharzy, jego pokorny stosunek do kulinarnych samouków pochodzących zazwyczaj z Meksyku, Portoryko, Kuby czy Portgualii, bez których żadna nowojorska restauracja nie dałaby rady. Czy w naszych, polskich restauracjach też kryją się takie skarby? I ciekawa jestem, z którego kraju u nas lądują niewidzialni kucharze pracujący na swojego szefa kuchni. Z Turcji? Maroko?

Wytrawne muffiny z papryką i fetą



Składniki:
1 duża czerwona papryka
100 gr. fety
2 jajka
375 g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
łyżeczka czarnuszki
1/2 łyżeczki kuminu
1/2 łyżeczki papryki wędzonej
250 ml mleka
125 g masła

Przygotowani:
Paprykę oczyszczamy i kroimy w kostkę, fetę kruszymy do miseczki.
Do dużej miski wsypujemy mąkę, proszek do pieczenia, szczyptę soli, kawałki papryki i przyprawy.
W drugiej misce mieszamy jajka z mlekiem, w międzyczasie roztapiamy masło i zostawiamy do przestygnięcia.
Do suchych składników wlewamy mokre bełtając widelcem, dodajemy szybko masło i dalej mieszamy aż wszystko się ładnie połączy.
Fetę dodajemy na końcu, w ten sposób pozostaną jej całe kawałki i nie rozpadnie się.
Ciasta starczyło mi na 16 muffinek. Pieczemy je przez jakieś 20 minut w temperaturze 210 stopni, w środku będą więc lekko wilgotne.

Przepis pochodzi z serwisu Palce lizać, został jednak zmodyfikowany.

niedziela, 5 czerwca 2011

Co ci leży na wątrobie?


Znów mnie wessało.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ostatnio sporo jadam poza domem, i gotuję w sumie tylko w weekendy. W ostatni weekend byłam na przykład na nowym filmie Larsa von Triera, "Melancholia", który zupełnie mnie oszołomił. Kilka lat temu pisałam o jego filmach pracę magisterską, i byłam przesiąknięta klimatem "Europy", "Dogville" czy "Idiotów". Potem nasze drogi trochę się rozeszły, ale od "Antychrysta" znowu obserwuję Larsa czujnie. "Melancholia" jest dla mnie dowodem, że jest jednym z największych (dla mnie chyba najważniejszym) reżyserem na świecie.
W każdym razie film opowiada o końcu świata, i w tym kontekście zastanawiałam się potem jaki byłby mój ostatni posiłek, gdybym wiedziała, że będzie ostatni. Przypomniało mi się, że Anthony Bourdain opowiadał kiedyś, że wszyscy ci najwięksi kucharze, którzy na co dzień podają wykwintne pieczenie, foie gras czy skomplikowane konstrukcje z ciasta i owoców, na swój ostatni posiłek wybraliby żeberka, krwisty stek czy pomidorówkę swojej mamy.

Coś w tym jest, że najlepsze dla nas smaki to wcale nie te najbardziej wykwintne, tylko te, które kojarzą nam się z różnymi dobrymi emocjami. Które generują wspomnienia, poczucie bezpieczeństwa.
Ja chyba wybrałabym porządne placki ziemniaczane. A Wy?

A dziś powracam właśnie do dań, które zapomniano. Już pisałam kiedyś o podrobach, którymi trochę się u nas teraz pogardza, choć mamy długą i bogatą tradycję przetwarzania ich. Wątróbka - wcale nie musi być smażona ani w gulaszu z kaszą. Są dowody na to, że można ją podać nowocześnie, nawet orientalnie. I może to być świetny posiłek. Dowody poniżej.

Wątróbka smażona w woku z zielonym ogórkiem

Składniki:
500 gr drobiowej wątróbki, oczyszczonej i pokrojonej w plastry
1 zielony ogórek
1 dymka
1 papryczka chili (użyłam suszonej)
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka mąki kukurydzianej
1-2 łyżki cukru
1 łyżeczka białego octu winnego
oliwa, woda, sól

Przygotowanie:
Dwie godziny przed smażeniem marynujemy wątróbkę w mieszance sosu sojowego i maki kukurydzianej. Ogórka kroimy w słupki, dymkę w plastry, zostawiamy trochę szczypiorku.
W rozgrzanym mocno woku podgrzewamy oliwę i smażymy dymkę z chili. Wrzucamy wątróbkę i smażymy aż się zetnie, stale mieszając (bez obawy, nic nie pryska). Dodajemy ogórek i szczypiorek, znowu smażymy 2 minuty. Wlewamy ocet winny, dodajemy cukier i trochę wody. Doprowadzamy do szybkiego wrzenia by woda odparowała. Solimy na końcu (bo wątróbka może stwardnieć).
Podajemy posypane jeszcze szczypiorkiem albo siekaną kolendrą. Samo lub z ryżem.

Przepis: My Kitchen

czwartek, 26 maja 2011

Szparagiem po łapkach


Trudno się im oprzeć jak wychylają ze straganów swoje fioletowe główki. Smukłe, jędrne, gibkie, kokietują już z daleka.
Uległam, chociaż plany obiadowe były zupełnie inne początkowo. Ale skoro szparagi same się wprosiły, to na szybko szukałam przepisu godnego dla takich gości.

Miałam jeden, Agnieszki Kręglickiej, na temat której niedawno były tu peany. Ale co zrobić, skoro większość jej przepisów jest po prostu świetna.

Zielone szparagi w Łodzi dostać było trudno, tu jest ich zatrzęsienie. Są co prawda droższe niż te białe (stosunek 3-4 do 7 zł), ale są o niebo lepsze. Bardziej orzechowe, świeże, z mniejszą ilością łyka. Idealnie nadają się do dań z woka, smażone szybko na dużym ogniu stają się chrupkie i idealnie korespondują z orzechowo-orientalną marynatą.

Szparagi orientalne z woka z wołowiną




Składniki:
makaron chiński
300 gram wołowiny (gulaszowej lub zrazówki) pokrojonej w kawałki
pęczek zielonych szparagów
3 ząbki czosnku, rozgniecione
kawałek imbiru starty na drobno
dymka, cebulka i nać
1 chili
sos sojowy ciemny
sos ostrygowy
ocet ryżowy
olej sezamowy
sezam, oliwa

Przygotowanie:
Mięso marynujemy w imbirze, czosnku, occie ryżowym i oliwie całą noc
Szparagi obieramy do 1/3 wysokości i podgotowujemy chwilę. Potem kroimy w ukośne kawałki. Makaron gotujemy według przepisu.
W woku na gorącej oliwie szybko przesmażamy pokrojoną cebulkę, wrzucamy mięso w marynacie, dodajemy papryczkę i smażymy podlewając lekko olejem sezamowym i sosem ostrygowym. Dodajemy szparagi i dalej smażymy mieszając. Wlewamy sos sojowy (dopiero teraz, bo sól szkodzi wołowinie - twardnieje). Dodajemy makaron na chwilę, by przeszedł smakiem i wchłonął sos. Nakładamy na talerz.
Podsypujemy pokrojonym szczypiorkiem z dymki i sezamem.

Nieskromnie powiem, że danie jest rewelacyjne i sama nie mogłam się siebie nachwalić:)