sobota, 30 kwietnia 2011

Polędwiczki orientalne


Dosłownie przed chwilą skończyłam oglądać program na Kuchni TV, w którym mój ulubiony łysol zjada wszystkie możliwe paskudztwa tego świata. Dziś akurat w Kambodży wsuwał nietoperze i pająki, smażone 'na żywo' w oleju w mieszance soli, pieprzu, cukru i czosnku. Nie wiem, na wszelki wypadek chyba, zapamiętałam - nigdy nie wiadomo co się może w życiu przydać. Zdarzyło mi się kilka razy zjeść prawdziwe paskudztwa, suszone robaki, placki z mąki z mrówek (survival!), a niedawno kacze ścięgna, mięso jaka i jakieś inne okropieństwa, które znajoma przywiozła z Chin. Wszystko to smakowało jak psia karma i powodowało spory odruch wymiotny. Podejrzewam jednak, że gdybym miała okazję wsunąć kawałek Duriana, bawole oczy czy coś w tym stylu, raczej bym się skusiła. Niewykorzystane okazje zawsze mszczą się, więc lepiej nie kusić losu. Wy byście zjedli?

Z Kambodży do Tajlandii jest kawałek, pod ręką nie mam smażonych w głębokim tłuszczu insektów, ale zdecydowałam się pokazać dziś danie, które składnikami może trochę pasować do tego co Andrew Zimmern jadł.

Polędwiczki wieprzowe w warzywach orientalnych




Składniki (dla 2 osób):
250 gr polędwiczki wieprzowej
100 gr makaronu ryżowego(szerokie paski)
po 1/2 papryki w trzech kolorach
cebula czerwona
2 ząbki czosnku
30 gr korzenia imbiru
30 gr pędów bambusa w zalewie
30 gr groszku cukrowego (może być mrożony)
30 gr kiełków fasoli mung
gwiazdka anyżu
łyżeczka zielonej pasty curry
sos sojowy i sos ostrygowy do smaku
łyżka miodu
sok z pół cytryny
oliwa, sól, pieprz

Przygotowanie:
Mięso kroimy w paski, solimy, pieprzymy i smażymy na oliwie.
Makaron gotujemy al dente w osolonej wodzie z niewielką ilością oliwy.
Paprykę kroimy w wąskie paski, czosnek w plasterki, cebulę w półkrążki.
Groszek kroimy na pół, imbir obieramy i siekamy. Pędy bambusa i kiełki odsączamy z wody.

Na rozgrzaną oliwę w woku wrzucamy czosnek, imbir, anyż i zieloną pastę curry. Następnie dodajemy paprykę, cebulę, groszek, kiełki, bambus i mięso. Doprawiamy sosem sojowym, ostrygowym, miodem i sokiem z cytryny. Smażymy szybko na dużym ogniu. Na koniec łączymy z makaronem.
Mozna posypać świeżą kolendrą.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Makaroniki od Kenzo


I już po świętach...
Przyznam, że nie bardzo chce się wracać do pracy, po kilku rozleniwionych dniach. Humor na szczęście poprawiły mi pewne małe ciasteczka, a właściwie... torebeczki.
Pisałam już tu o mojej pasji do mody, że staram się trzymać rękę na pulsie, równocześnie nie przepuszczając połowy wypłaty na ubrania.
Nie zawsze się udaje, ale te rzeczy akurat są i tak poza moim zasięgiem cenowym. Po blogach kulinarnych jakiś czas temu przetoczyła się fala makaroników. Fascynacja kultową cukiernią La Duree z Paryża i sprzedawanymi przez nią małymi, okrągłymi ciasteczkami w multikolorach, dopadła wiele z nas. Na całym świecie.



W wielkich markach na etatach pracują specjalnie zatrudnione osoby, które mają za zadanie wyławianie nowych trendów i przekładanie ich na najnowsze kolekcje. To dokładnie przypadek Kenzo, który poleciał na fali zainteresowania makaronikami i zaprojektował serię torebek, opartą na ciastkach. Maleńkie, satynowe, z chwostem zwisającym na dole. W multikolorach, jak przystało na sezon neonowy.

Macaroon bag dostępne są w butikach Kenzo od kwietnia, a kosztują od 195 euro.


Nie jestem jakoś fanką ani małych torebek, ani makaroników, ale na te patrzy się całkiem miło.

PS: Podobno w Warszawie można kupić makaroniki w cukierniach Batida, 5 sztuk po 18 zł.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Zimne nóżki dla wegetarian



Nie do wiary, że Warszawa w świąteczny poranek jest jak wymarła. Cicho, pusto, nikogo na ulicy - jak dla mnie, mogłoby tak pozostać.
Za chwilę jadę na spacer do Łazienek, może w końcu uda mi się zrobić jakieś ładne, wiosenne zdjęcia, bo fotografowanie ostatnio zeszło na co najmniej drugi plan.

Jestem już po obfitym, wielkanocnym śniadaniu, taka najedzona, że prawie z powrotem senna. Były warzywa w galarecie, próbowałam pokonać swój dawny wstręt do zimnych nóżek, które w mojej rodzinie obowiązkowo pojawiały się na stole w takich okazjach.

Moje warzywa wyszły bardzo smaczne, galareta była smakowo wzmocniona, samo zdrowie tak zwane, ale jednak nie jestem fanką galarety na zimno po prostu. Choć danie prezentuje się naprawdę pięknie, aż szkoda jeść.
Postawione na stole obok jajek, wędlin i tulipanów, naprawdę robią najlepsze wrażenie z całego stołu.

Warzywa w galarecie



Składniki:
brokuły
zielona papryka
por
garść fasolki szparagowej mrożonej
do tego może być groszek zielony, bób, inne zielone warzywa
2 jajka ugotowane na twardo
natka pietruszki
2 dag żelatyny
litr bulionu
3 liście laurowe
6 ziaren ziela angielskiego
szczypta szafranu
cytryna

Przygotowanie:
Żelatynę namoczyć w 100 ml. zimnej wody, odstawić na kilka minut. Bulion zagotować z liśćmi, zielem, szafranem - zestawić. W międzyczasie podgotować pokrojone już warzywa, ale tylko chwilę, bo mają pozostać chrupkie. Żelatynę wrzucić do bulionu, dobrze wymieszać by się rozpuściła. Do miseczek nałożyć warzywa, posypać pietruszką i jajkiem na twardo, zalać wywarem (po wyjęciu liści i ziela) i wstawić na kilka godzin do lodówki.
Przed wyjęciem galarety, wstawić miseczki na chwilę do miski z gorącą wodą, żeby galareta ładnie wyszła z miseczki.
Podawać skropione cytryną lub octem.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Pomarańczowe słońce



Jeden weekend luzu i już się człowiek rozleniwia. Nie wiem jak wy, ale ja im więcej mam do zrobienia, tym lepiej radzę sobie z czasem. Robię wtedy sto rzeczy na raz i mam wrażenie, że doba jest z gumy. A jak mam tzw. wolne, przez kilka dni, to czas znika a ja nie mam nic konkretnego na liczniku.

W każdym razie zwolniłam trochę, pogotowałam sobie, popiekłam, zaczęłam znowu biegać. Aż czułam jak ulatują ze mnie wszystkie toksyny. Przy okazji odkryłam w okolicy kilka sklepów pierwszej potrzeby, jeszcze tylko szewc i weterynarz, i będę ustawiona.

W sobotę wybrałam się na rynek, na Plac Szembeka, niedaleko mnie. Od głównej ulicy w ogóle go nie widać, nie wiedziałam więc za bardzo czego się spodziewać. Jakie zaskoczenie, gdy okazało się, że to całkiem spore targowisko, podzielone na część odkrytą i halową. Jaka mnogość wszystkiego, jaki gwar, jakie widoki i zapachy. Od razu się wzruszyłam, bo już myślałam, że będę skazana raczej na markety jeśli chodzi o warzywa i owoce. A tu proszę, zioła, miody, wędliny z małych wędzarni, jaja 'od baby', chleby wiejskie na zakwasie. Wszystko, czego się zachce. Ja zobaczyłam jeszcze dynię i cykorię na wagę, to już mogłam na tym rynku zamieszkać. Obkupiłam się podsumowując, oczywiście przytachałam za dużo wszystkiego, ale aż trudno było się oprzeć.
I jeszcze te hasła wymalowane na co niektórych straganach: np. 'nie wybierać samemu, bo będzie po łapkach'...

Słońce było takie piękne wczoraj, że należy wręcz pokazać słoneczne, makowe ciasto. Dobra rzecz:)

Ciasto makowo-pomarańczowe



Składniki:
1/3 szklanki suchego maku
1/2 szklanki mleka
18 dag miękkiego masła
1 szklanka drobnego cukru
3 jajka
2 łyżeczki skórki pomarańczowej świeżo otartej na drobnych oczkach
1/2 szklanki świeżego soku pomarańczowego
2,5 szklanki mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
kilka kropel esencji waniliowej
Syrop: 1/4 szklanki cukru, 2 płaskie łyżki masła, 1/3 szklanki świeżego soku pomarańczowego
Do dekoracji: kandyzowana skórka pomarańczowa

Przygotowanie:
Mak zalewamy mlekiem i odstawiamy na 30 minut. Ucieramy w mikserze masło z cukrem i wanilią, dodajemy podczas miksowania po jednym jajku. Gdy masa będzie gładka dodajemy skórkę, wlewamy sok i mleko z makiem i jeszcze krótko miksujemy.
Delikatnie łączymy masę z przesianą przez sitko mąką wymieszaną z proszkiem do pieczenia.
Masę przekładamy do okrągłej tortownicy wyłożonej pergaminem i posmarowanej masłem.
Ciasto pieczemy w temp. 200 stopni przez 45 minut do tzw. 'suchego patyczka'.
Zostawiamy na 5 minut w piekarniku przy wyłączonym grzaniu.

Składniki słodkiego sosu mieszamy i podgrzewamy, gotując nawet 2 minuty, aż powstanie klejący się syrop. W przepisie było podane, żeby ponakłuwać ciasto i nasączyć je tym syropem. To był fatalny pomysł, syrop zamienił lekki i puszysty biszkopt w klejącą masę i zniszczył ciasto.
Robiłam je potem po raz drugi i wystarczy bez nakłuwania polać je po wierzchu syropem i udekorować skórką pomarańczową.

Źródło: miesięcznik Kuchnia sprzed roku, ciasto było na okładce, bo jest wyjątkowo dekoracyjne, może pamiętacie...

czwartek, 14 kwietnia 2011

Chrzan nie tylko do jajek



Tego jeszcze nie było. Czytywałam czasem bloga Gwyneth Paltrow, bo bywało, że miała na nim różne eko ciekawostki, ale nie przypuszczałam, że zabierze się za pisanie książki kucharskiej...
I jest, do amerykańskich księgarni właśnie trafiła jej książka "My father's daughter". To zbiór prostych, łatwych do przygotowania przepisów, które mają zapewnić nam udany weekend z rodziną. Oczywiście jest tam sporo kuchni makrobiotycznej, bo aktorka, jak jej przyjaciółka Madonna, prowadzi ekstremalnie zdrowy tryb życia. Gwyneth zdradza podobno, że gotowanie od 10 lat jest jej główną pasją, choć gdy patrzy się na jej bardzo szczupłe ciało, bardzo trudno w to uwierzyć.



Jakkolwiek zupełnie nie przekonuje mnie ona w roli kucharki, książka pewnie i tak sprzeda się oszałamiająco, bo wszyscy będą chcieli jeść to co ona, i tak samo wyglądać. Tymczasem polecam Wam jej rewelacyjny występ w Saturday Night Live z 16.01. Serio, nie myślałam, że jest tak dobrą aktorką...

Przygotowania do Wielkanocy w nowym mieszkaniu idą jak krew z nosa. Lista zakupów się wydłuża, ale żadna pozycja z niej nie ubywa. Jedyne co mam w lodówce to krem chrzanowy, który w zasadzie używam cały rok do wędlin czy nawet jajek na twardo. Lekko słodki, kremowy, szczypiący w język.
Może wyda wam się to dziwne, ale z kremem chrzanowym można zrobić świetne bułeczki, na wypadek gdyby zostało go wam go trochę po świętach, polecam takie bagietki. Niepotrzebny zaczyn, robi się je bardzo szybko, zawsze się udają.
To przepis Liski z Pracowni Wypieków:

Bułeczki z chrzanem




Składniki:
20 g świeżych drożdży
150 ml ciepłej wody
1 łyżeczka cukru

350 g mąki pszennej
60 g miękkiego białego sera, użyłam serka twarogowego
40 g miękkiego masła
3 łyżki chrzanu (dałam więcej niż Liska)
1 łyżeczka soli
1 łyżka posiekanych ziół (użyłam suszonej bazylii, tymianku i czosnku niedźwiedziego)

Przygotowanie:
Drożdże, cukier i kilka łyżek wody mieszamy razem i odstawiamy w ciepłe miejsce aż ruszą. Potrwa to jakieś 15-20 minut. Gdy zaczyn będzie gotowy, dodajemy resztę wody, mąkę, twaróg i powoli resztę składników.
ugniatamy dłońmi aż masa będzie jednolita i zwarta. Ciasto formujemy w kulę, kładziemy w miskę i owijamy ręcznikiem - odkładamy do wyrośnięcia na 1,5 godziny.

Potem dzielimy ciasto na 4 części, jeśli chcemy mieć bagietki. Każdą część rozbijamy na dwie i wałkujemy aż zrobią się z nich rulony, które zaplatamy na przemian. Jeszcze raz przykrywamy bułki do wyrośnięcia na ok. 30 minut.

Blachę wykładamy papierem, posypujemy mąką i układamy bułki. Zwilżamy je delikatnie wodą by się ładnie przyrumieniły.
Wstawiamy na 20 minut do pieca o temp 200 stopni.

A potem jemy same, albo z sałatką śledziową, albo z wędliną. Z czym chcecie.
Pieczywo utrzymuje świeżość 2 dni, choć i potem jest zjadliwe.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Już na Wielkanoc



Dzięki wielkie wszystkim za życzenia i miłe słowa, proces zadomowiania się rozpoczęty:)
Kilka dni temu zdałam sobie sprawę, że święta już za chwilę, nie za odległe parę tygodni. Święta spędzę w nowym mieszkaniu, w kameralnym gronie, liczę, że do tego czasu zdążę się oswoić z nową kuchnią, bo czeka mnie sporo gotowania i pieczenia. Czas nadrobić zaległości.

Dziś dzielę się przepisem na cisto, które idealnie nadaje się na wiosenne święta. Jest kaloryczne ale puszyste, cudownie lekkie w smaku, w sumie nie czuć, że się je je, co jest trochę zdradliwe, bo łatwo wsunąć połowę na raz. To sernik wiedeński, który robi się szybko i który z reguły się udaje.

Sernik wiedeński




Składniki:
Na ciasto:
serki homogenizowane tłuste - w sumie ma ich być 80 dkg (używałyśmy tych z łódzkiej mleczarni, dlatego podaję w gramach, żeby każdy sam kupił ile potrzeba)
6 jajek
1 szklanka cukru
3 łyżki mąki krupczatki
1 łyżka mąki ziemniaczanej
aromat waniliowy
rodzynki namoczone w rumie

Krem:
250 g mascarpone
250 ml śmietany 30-36%
2 łyżki cukru pudru

Przygotowanie:
Żółtka ubić na puch z cukrem. Dodać serki, wymieszane razem mąki, aromat, rodzynki i wymieszać delikatnie. Na końcu dodać ubitą pianę z białek, lekko wymieszać i wlać do wysmarowanej, okrągłej formy formy. Piec 45 min. w 180 stopniach. Gdy sernik zacznie rosnąć nie otwierać piekarnika, ciasto samo opadnie.



Na wystudzony sernik rozsmarować ubity mikserem krem i posypać cukrem pudrem.
Przechowywać w lodówce.

środa, 6 kwietnia 2011

Pierwszy posiłek skazańca



Przeprowadzona, przeniesiona - czy zadomowiona? Chyba jeszcze na to za wcześnie, ale liczę, że z czasem się przyzwyczaję. Na razie moja biedna Frida wyje pod drzwiami, nie daje mi spać po nocach, bo czeka aż wrócimy na stare miejsce. Jak wytłumaczyć kotu, że nie wrócimy?

Wypakowałam już wszystkie rzeczy, ale dalej nie do końca potrafię się odnaleźć. Okazuje się, że kluczowe dla bycia w danym miejscu jest posiadanie swoich sklepów, małych miejsc, gdzie chodzi się po warzywa, ulubione ciastka, gdzie kupuje się gazety i zamieni dwa słowa z zaspaną sprzedawczynią... na razie takich miejsc nie mam, w najbliższej okolicy chyba w ogóle brak małych sklepików. Brak mojej ulubionej piekarni:(

Trudno połapać mi się w kuchni, którą nie ja projektowałam, szafki więc są zrobione nie po mojemu, co utrudnia mi ruchy w kuchni. W tej dawnej miałam opracowany sposób działania, to gdzie co kładłam a teraz wykonuję mnóstwo niepotrzebnych kroków. Jednym słowem, trzeba jeszcze czasu. Dlatego na razie nie mam wielkiej ochoty na gotowanie, bo nie idzie mi tu jeszcze sprawnie. Jednak po długim, przymusowym przegłodzeniu, mam chęć prawie na wszystko, aż strach iść do sklepu, bo mam chęć kupić wszystko.

Przy okazji, nie wiem czy czytaliście w "Przekroju" z zeszłego tygodnia tekst o kuchni przyszłości? Za kilkanaście, lub kilkadziesiąt lat - ale raczej to pierwsze, będzie można zamówić w restauracjach jedzenie drukowane cyfrowo. Na przykład na płachtach złożonych razem będzie można wydrukować pastę rybną, wasabi i masę ryżową i zjeść takie 'nowoczesne' sushi. Będą ciastka, które zaprojektujemy sami, podamy składniki a maszyna zamiesza, uformuje, upiecze i poda nam gotowe. Szczytem szczytów wydała mi się jednak tabletka złożona ze składników odżywczych, która mogłaby nasycić nas na długie tygodnie. Owszem, rozwiąże to problem głodu, modyfikowanej genetycznie żywności i być może kiedyś przemysłowo hodowanych zwierząt. Ale czy naprawdę chcemy pozbawiać się przyjemności z jedzenia, smakowania, delektowania się jedzeniem? Samo przygotowanie jest przecież częścią tego rytuału! Jakoś nie podzielam zachwytu nad kuchnią molekularną, a te pomysły są dla mnie drogą ku totalnemu odczłowieczeniu, zaprzeczeniu życiu zgodnie z naturą, nawet jeśli ich celem jest chronienie jej przed ogołoceniem przez krwiożerczego człowieka.

Tak sobie myślałam właśnie krojąc cukinię na sos, za nic nie dałabym sobie odebrać tej przyjemności...




Makaron z cukinią i suszonymi pomidorami


Składniki:
1 średnia cukinia
ok. 6 suszonych pomidorów
papryczka chili lub suszone krążki chili
3 ząbki czosnku
kilka łyżek oliwy z oliwek
tymianek, bazylia, oregano
ew.krewetki
porcja makaronu spaghetti lub innego typu

Przygotowanie:
Ząbki czosnku kroimy w plasterki, cukinię w półplasterki, pomidory w kawałki.
Rozgrzewamy patelnię - ja wylewam na nią oliwę z pomidorów i smażę czosnek z chili, potem dorzucam cukinię, suszone pomidory i zioła. Smażę ok. 7 minut i podaję z ugotowanym al dente makaronem. Czasami, dodaję do sosu rozmrożone krewetki.
Tylko tyle, a jaka przyjemność!

piątek, 1 kwietnia 2011

Przenosiny

Dawno nie pisałam, ale miałam tak dużo spraw na głowie, że ledwo zdążyłam się zdrzemnąć w międzyczasie. Jutro moja wielka przeprowadzka, w końcu porzucam Łódź trwale dla Warszawy.
Kolejny post w przyszłym tygodniu, obiecuję nadrobić zaległości i już tak nigdy nie znikać bez wieść:)