sobota, 30 stycznia 2010

Odtrutka na szwendanie



Ten tydzień po prostu wykończył mnie fizycznie i pod każdym innym względem. Działo się dużo, miałam sporo pracy, wiele spotkań i wiele emocji. Po raz pierwszy od kilku dni mogę usiąść na chwilę i cokolwiek napisać, w zasadzie wcześniej nie miałam nawet siły ani ochoty żeby cokolwiek gotować.

Byłam w Warszawie, na pokazie wiosennej kolekcji Joanny Klimas, jednej z moich ulubionych polskich projektantek mody. Pamiętam ją jeszcze z lat 90-tych, gdy oglądałam jej kolekcje w pismach kobiecych - ani nie marząc, że ją kiedyś poznam, ani nie sądząc że mogłabym kiedyś nosić takie rzeczy. Mój styl ubierania się jest inny, nie tak minimalistyczny, ale i w tej kolekcji, choć słabszej, mogłam odnaleźć dla siebie coś ciekawego. Podobno prawdziwi projektanci nie zwracają uwagi na trendy, tworzą mimo nich. Trzeba przyznać, że odważnym był pomysł wykorzystania ludowych motywów, bo folklor przejadł się ludziom już kilka sezonów temu. Bolerka i torebki w łowickie pasiaki były jednak rewelacyjne, trzeba przyznać.

Dlaczego jednak o tym piszę? Byliśmy ze znajomymi świadkami sytuacji, która pokazuje jak koncertowo zepsuć wrażenie z imprezy. Wszystkiemu winny był bufet. Wiadomo, że na takie imprezy człowiek idzie lekko głodny. Nie chodzi o to, żeby najeść się za darmo, ale wykwintne przekąski są okazją do porozmawiania, snucia się pomiędzy ludźmi i popróbowania nowych czasem smaków. Napoje są koniecznością, nie tylko wino, ale woda i soki. W sytuacji, gdy impreza opóźnia się o godzinę, jest 25 stopni ciepła i stoi się w niewygodnych butach, naprawdę potrzeba zwilżyć usta.
Niestety, po pokazie był koncert - świetni skądinąd Kucz/Kulka, którzy padli ofiarą słabej organizacji. Wszyscy wystrojeni ludzie krążyli nerwowo wokół pachnących stołów, usiłując choć sięgnąć kieliszek z winem. Stoły i picie były odgrodzone barierką i pilnowali ich ludzie z obsługi - niesmaczna sytuacja. W efekcie oburzone towarzystwo zaczęło zbierać się do wyjścia w tempie ekspresowym, pozostawiając wpisy dokumentujące ten skandal w księdze gości. Przykra sprawa, ze względu na gości, projektantkę i artystów. Jak się kogoś zaprasza, to nie można traktować go potem jak chama, który na pewno rzuci się na stół tratując po drodze wszystko co żyje...
Igranie z cierpliwością ludzi może się więc nie opłacać. Ja też, jak większość gości wyszłam, by nocą zajadać z Emilią resztki z kolacji - a było tofu z bambusem, kukurydzą i mlekiem kokosowym. Pycha, nawet pomimo tego, że było to tofu - do którego jestem tym bardziej uprzedzona, im bardziej Emilia mi je zachwala.

Ja tam jestem mięsożerna, i ryby czy kurczaka ze "swojego łóżka" nie wyrzucę. Niewiele miałam przez to wszystko co się działo ostatnio w lodówce, dlatego trzeba było ratować się czymś spod ręki.

Jest na to taka rewelacyjna potrawa, ma naleciałości hinduskie, ale podobno pochodzi ze Szkocji. W czasach wiktoriańskich podawano ją na śniadanie, i coś w tym jest, bo w moim obecnym stanie idealnie się przysłużyła obudzeniu mnie. Składa się z gotowanego ryżu, gotowanej ryby, cebulki i gotowanego na twardo jajka. Robi się z tego wszystkiego taka miła papka, którą można sobie wsuwać łyżką siedząc pod kocem.
Użyłam do tego nowej mieszanki przypraw, którą wypatrzyłam w sklepie. Nazywa się to piri piri (od tych papryczek) i polecane jest do potraw śródziemnomorskich (choć podobno piri piri to kuchnia afrykańska), ale mnie smakowało i w tym daniu. To połączenie papryki, chili, cebuli, czosnku i trybuli. Dobra rzecz.

Kedgeree



Składniki:
torebka ryżu parabolicznego
2 nieduże filety rybne, użyłam tilapii
mała cebula
natka cebulki
1 jajko
2 łyżki masła
1/2 kubeczka śmietany
pieprz czarny
piri piri

Przygotowanie:
Ugotować osobno ryż, rybę w filetach i jajko. Jajko posiekać w kostkę, gdy ostygnie. Rybę rozdrobnić. Na maśle podsmażyć cebulę pokrojoną w drobną kostkę, dodać do niej rybę a następnie ugotowany ryż i wszystko wymieszać. Zdjąć na chwilę z ognia i wlać do rondla śmietanę - wymieszać.
Dodać przyprawy i podsmażyć kilka minut. Na koniec wsypać zielony szczypior z cebulki i posypać potrawę posiekanym jajkiem.
Oryginalnie w przepisie powinien był łupacz, ale takiej ryby w moim, sklepie nie uświadczysz. Danie powinno też być podgrzewane jeszcze na parze, ale umówmy się, że smakuje dobrze i bez tego.

1 komentarz:

  1. Ale my, wegetarianie nie jadamy tylko tofu! Zrobiłam je, bo autorka nie wierzyła, że to może byc lepsze od starego kapcia...

    OdpowiedzUsuń