sobota, 6 lutego 2010
Naleśnikowy tydzień
Jakoś gdzie nie spojrzę, wszyscy robią naleśniki. Tak czytając i oglądając te naleśnikowe historie, sama zachorowałam na taki obiad. Nie ma nic prostszego i szybszego niż to danie, poza tym zawsze się udaje, więc nie ma nerwów przy przygotowaniu. Co się nie doda, ser czy dżem, zawsze będzie dobrze.
Normalnie też jadam je najczęściej na słodko, ale ostatnio coś mi się smak na słodycze popsuł, co chyba jakiś spadek formy oznacza, bo to równie rzadkie u mnie jak pełne zaćmienie słońca...
W każdym razie zrobiłam sobie naleśniki à la tacos. Bardzo dobra i sycąca rzecz! Nie będę podawała przepisu na naleśniki, bo każdy ma swój i wie jak je przygotować. Za to mięsne nadzienie to bardzo prosta sprawa. Mięso mielone, cebula, czerwona fasola, chili i gęsty sos pomidorowy.
Można się tym ujeść po pachy.
Naleśniki à la tacos
Składniki:
4 duże naleśniki
300 gr. mięsa mielonego
puszka czerwonej fasoli
duża biała cebula
sos pomidorowy
chili, świeże lub suszone
sałata zielona do dekoracji i przełamania smaku
sól, pieprz, słodka mielona papryka, chili
Przygotowanie:
Cebulę kroimy w grubą kostkę, podsmażamy na patelni z pokrojonym chili. Dodajemy mięso, smażymy razem. Zagęszczamy sosem pomidorowym lub pulpą pomidorową (sos musi być gęsty). Doprawiamy do smaku. Wrzucamy odsączoną fasolę i chwilę jeszcze smażymy.
Stroimy talerz sałatą, kładziemy naleśnik. Na połówkę wykładamy sos i składamy naleśnik.
To danie tylko rozbudziło mój apetyt, bo zaraz następnego dnia poszłam na naleśniki do Manekina, który się w nich specjalizuje.
Miejsce jest rewelacyjne, długie jak pociąg, a każdy (nazwijmy to przedziałem) sektor to trochę inny wystrój wnętrza. Ja usiadłam w części, w której są w zasadzie tylko dwa stoliki, bo nie lubię jeść w tłumie, ale też i klimat był retro, co mnie bardzo ujęło.
Ceny są bardzo przystępne, bo za 13 zł zjadłam wielkie naleśnik zapiekany z serem, krewetkami, cukinią, porami i sosem porowym. Podane to było jak lazania, bardzo gorące, prosto z pieca. Niestety, choć miejsce było przyjemne, kelnerki sympatyczne i danie ładnie wyglądało, miałam problem z tym, żeby rozróżnić jakieś smaki. Naleśnik pod wpływem gorąca zamienił się w pulpę, krewetki były maleńkie (ale to sugerowała już cena) a cukinii i pora nie czułam wcale, bo widocznie zlasowały się w jedną masę. Choć danie nie było złe, miało mało wyraźny smak i nie było odpowiednio przyprawione. Naleśników na razie mam więc dość, choć Manekinowi dam jeszcze jedną szansę, bo zajrzałam na talerze innych gości i działy się tam interesujące, choćby z wyglądu, rzeczy.
W takim wnętrzu mogłabym mieszkać:
Etykiety:
na ostro,
restauracje,
z mięsem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo tu u Ciebie apetycznie.
OdpowiedzUsuńPozwolisz, że porozglądam się trochę? :)
pozdrawiam
agata
Bardzo Cię proszę, zapraszam jak najbardziej!
OdpowiedzUsuń