wtorek, 23 lutego 2010

Koktajl, co włosów nie postawi



Nie wiem czy dla wszystkich wyjście do fryzjera jest taka traumą jak dla mnie? Zawsze jestem zestresowana już od rana, zawsze jestem naszykowana z wymyśloną fryzurą na kilka dni do przodu. Nie ma takiej możliwości, żebym oddała się całkowicie w ręce stylisty fryzur - po pierwsze dlatego, że stylistów dziś jak na lekarstwo, a po drugie nie zgadzam się, żeby na mnie ktoś eksperymentował.
Fryzura jest dla mnie ważna, w końcu tylko ja wiem w jakim stylu będzie mi najlepiej.

Moje przywiązanie do mojego fryzjera jest absolutne - aż do drugiej wpadki. Przy pierwszej jeszcze mogę wybaczyć omsknięcie się ręki, ale przy drugiej bezlitośnie skreślam takiego golibrodę z mojej listy.

Kolejna rzecz, z powodu której nie znoszę chodzić do fryzjera, jest ta milusia i cieplusia atmosfera, która zwykle panuje w takich salonach. Nie ma to nic wspólnego z tą z filmu "Karmel" - to raczej Nudo-nerwica nożyczek. Tu ktoś uwija się aż włosy latają w powietrzu, a reszta niedbale żując gumę i atakując szczotą chmarę włosów rozsiewa dookoła pozostawione na pastwę losu resztki innych klientek.

Ja należę do tych upierdliwych, milczących klientek, które nie mają ochoty opowiadać co też robią w życiu ("studiuje czy pracuje?") i bacznie śledzą każdy ruch nożyczek, przypominając, że przy karku ma nie być zbyt krótko ani zbyt długo.

Chodzenie do fryzjera zawsze owocuje u mnie silnym napięciem ramion - bo mimowolnie poddaję się naruszaniu mojej przestrzeni osobistej i atakiem nerwicy "po" - gdy w rozpaczy miotam sie od lustra do lustra zastanawiając się czy mam czekać 3 miesiące zanim odrosną czy mogę sie pokazać ludziom;-)

Niedawno poszłam do nowego fryzjera - zagadano mnie i opuściłam salon z małą wariacją na temat tego, co chciałam mieć na głowie. Na dodatek dałam namówić się na szaleństwo w postaci uczesania na irokeza. Skoro "robię w kulturze", to muszę mieć artystyczny nieład na głowie... Dziś niestety został z tego tylko nieład...
Opadnięty grzebień zwisa mi smętnie nad czołem i nawet bardzo energetyczny koktajl, który przed chwilą zrobiłam, nie jest w stanie poprawić jego żywota.

Poszukiwania nowego fryzjera zakończone klapą, na szczęście znalazłam idealny koktajl, który choć trochę mi to wynagradza.
Po zakupie tych pięknie mlecznych szklanic do koktajli, trzeba było znaleźć do nich odpowiedni załadunek;-)


Koktajl kawowo-bananowy




Składniki na 2 porcje:
1 duży banan lub 2 małe
300 ml mleka
1 łyżeczka kawy rozpuszczalnej
1 łyżeczka kakao rozpuszczalnego
1 łyżka miodu
ewentualnie brązowy cukier do dosłodzenia

Przygotowanie:
Wszystko wrzucamy do miksera i koktajl gotowy. Ilość mleka tak naprawdę 'na oko', w zależności czy ktoś lubi gęsty czy raczej rzadki jak ja wolę.Można go podawać posypany gorzkim kakao, koniecznie pić ze słomką!

2 komentarze:

  1. O!to jest przepyszne-właśnie sobie zrobiłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam bardzo, bardzo podobne odczucia co do wizyt u fryzjera :) Nienawidzę takich, którzy mimo dokładnych wskazówek co do stylu i wyglądu wybranej przeze mnie fryzury, ba nawet często popartych zdjęciem i tak postawią na swoim i strzygą wg swojego widzi mi się, wmawiając jeszcze, że to dokładnie ta fryzura o którą prosiłam. I również jestem milczkiem u fryzjera, bo nie mieści mi się w głowie konwersowanie o swoich prywatnych sprawach jak z najlepszą przyjaciółką, z osobą którą widzę po raz pierwszy w życiu lub kilka razy w roku. Jednym słowem za każdym razem kupa stresu i niepewny efekt końcowy :) Dobrze, że takie koktajle istnieją dla uciszenia nerwów ;)

    OdpowiedzUsuń